Wesołego Sylwestra! Taka mała niespodzianka ode mnie. :) Rozdział dedykuję Ksenii - ona wie za co. <3
~Łapa
Syriusz spędził ostatnie tygodnie na przygotowaniu się do SUMów. Remus ich ponaglał, a Blackowi w sumie nie zależało. Uczyli się z Jamesem tylko dlatego, że Lupin ich poganiał. Trudno się mówi, pomyślał Łapa, patrząc na notatki z Transmutacji. Została tylko Transmutacja i Obrona Przed Czarną Magią.
O 9 wszyscy uczniowie piątego roku stali przed Wielką Salą. Część teoretyczna, a potem praktyczna. Huncwoci stali i rozmawiali cicho.
- Potem możemy pójść do Hogsmeade. Albo zostać we Wrzeszczącej Chacie - stwierdził Syriusz.
- Tylko, żeby nie było jak ostatnio, że Peter się rozchorował i nie chciał eliksiru pieprzowego - James spojrzał bardzo wymownie na Glizdogona.
- Bo jest niedobry - mruknął w odpowiedzi chłopak.
- Dobra, dobra. Następnym razem siłą ci go wpakujemy - stwierdził Syriusz, wzruszając ramionami.
- To byłoby nieetyczne - odpowiedział James.
- Od kiedy ty taki etyczny się stałeś, hęęę? - wtrącił Peter.
- Od zawsze, drogi Glizdogonie, od zawsze.
Syriusz otwierał już usta, by rzucić jakąś ripostę, gdy drzwi od Wielkiej Sali otworzyły się. Cała brać hogwarcka z roku piątego wsypała się do środka. Przywitał ich Dumbledore.
- Moi mili studenci! Już kończycie egzaminy, jeszcze trochę, a będziecie mieć je już za sobą! A teraz przystępujemy do egzaminu teoretycznego z Transmutacji! Nauczyciele pozsadzają was i przystąpimy do sprawdzania waszej wiedzy. Przypominamy, że każda próba ściągania będzie karana. To samo tyczy się piór samosprawdzających czy różnych eliksirów wspomagających myślenie - dyrektor skończył mówić akurat wtedy, gdy każdy już zajął swoje miejsce.
Syriusz rozejrzał się po sali. James kilka stolików dalej, Remus na drugim końcu. Petera nie widział. Gdy już mniej więcej wiedział, gdzie siedzą jego przyjaciele, zerknął na osoby siedzące przy jednym stoliku. Jeden Krukon, dwóch Puchonów i dziewczyna z dormitorium Mil. Chłopak nie pamiętał jak się nazywała.
- Macie półtorej godziny. Pióra w dłoń - zakomunikowała McGonagall, przekręcając wielką klepsydrę.
Pytania nie były trudne. Chłopak skupił się na pisaniu. Tu i tam musiał się zastanowić, ale ogólnie było chyba całkiem nieźle. Skończył dwie minuty przed czasem. Zdążył.
- Koniec pisania! - stwierdziła McGonagall - Za godzinę zacznie się egzamin praktyczny. Wtedy wyjaśnimy szczegóły.
Uczniowie wysypali się na korytarz.
- Co robimy? - zapytał Remus.
- Chodźmy na błonia - stwierdził James.
Jak postanowili, tak zrobili. Po chwili leżeli w cieniu drzew. Słońce grzało przyjemnie. Znaczna większość uczniów tutaj była. Wyznaczona godzina upłynęła im szybko. Znów zebrali się przed Wielką Salą.
Na egzamin byli wzywani czwórkami. Jakimś cudem Syriusz znalazł się w grupie z Jamesem, Lily i Mil. Bywa i tak.
Zrobił wszystko, co mu kazano i chyba wyszło mu nawet nieźle. Tylko żółw, który został transmutowany z dzbanka, miał zamiast skorupy porcelanę. Trudno. Biedny zwierzak. Ale udało się, chyba zaliczył.
Jeszcze tylko OPCM. Po obiedzie.
Na czas posiłku stoły wróciły na miejsce. Huncwoci rozmawiali między sobą o egzaminie.
- Mój żółw zamiast skorupy miał porcelanę - pożalił się kolegom Syriusz.
- Mnie wyszedł całkiem zgrabnie - odpowiedział Remus.
- Ale ty w ogóle jesteś dziwny - zawyrokował Black.
Po obiedzie wszyscy znów stali przed Wielką Salą. Egzaminatorzy szybko powtórzyli zasady i test się zaczął. Syriusz uśmiechnął się lekko, kiedy zobaczył pytanie o wilkołaka. Takie banalne, szczególnie, że co miesiąc włóczył się po mieście z nim.
Kilkadziesiąt minut później uczniowie wyszli z sali, ciesząc się z zakończenia egzaminów.
Siedzieli w czwórkę na błoniach. James bawił się zniczem, Syriusz leżał leniwie. Peter wgapiał się w Pottera, a Remus czytał jakąś książkę. Chłopcy rozmawiali o wszystkim i o niczym.
- James, schowaj tego znicza, bo Peter zaraz dostanie ślinotoku - stwierdził Syriusz.
- Patrzcie kto idzie! SMARKERUS! - krzyknął Potter - POKAŻMY WSZYSTKIM BRUDNE GACIE SMARKA!
Kilka dziewczyn zachichotało.
- LEVICORPUS! - wrzasnął James, celując w Severusa.
Dalej wszystko potoczyło się szybko. Lily próbująca ratować sytuację, Snape nazywający ją "szlamą" i jego brudne gacie. Syriusz zauważył gdzieś niedaleko Mil. Obejmowała Lily. Nie zwrócił na to jednak większej uwagi, ciesząc się z żartu przyjaciela. Nie wiedział, że tym samym sympatia dziewczyny w stosunku do niego znacznie spadła.
wtorek, 31 grudnia 2013
wtorek, 12 listopada 2013
XXXIII Poukładaj swoje życie
Tak, nie było mnie trochę, wiem. Nawet więcej niż trochę. Miała nieco problemów, niechęć do pisania czegokolwiek, nieważne z resztą. Notka dość... refleksyjna. Zatrzymajmy się na chwilę i po prostu uśmiechnijmy do innych, pomaga. Nawet wymuszony uśmiech powoduje wydzielanie endorfin - hormonu szczęścia. Albo po prostu zjedzmy czekoladę. :) Notka napisana przy akompaniamencie Pidżamy Porno, Konkretnie "Nikt tak pięknie nie mówił, że się boi miłości". Komentujcie, czytajcie i w ogóle. Za betę dziękuję niezastąpionej side_of_sky. <3 ~Łapa
Anthony'emu przypadło posprzątanie domu. Najpewniej go sprzedadzą. Będzie rozprawa w Ministerstwie Magii. Nad Mil i Moniką opiekę będzie sprawował ojciec. Ale oni nie poddadzą się bez walki. Anthony będzie robił wszystko, by dziewczyny pozostały pod jego opieką. Będzie musiał porozmawiać z Mil. Musi powiedzieć wszystko, co ojciec jej robił. Nadal pamiętał jej ciche łkanie, kiedy starała się być dzielna. Potwór, nie ojciec. Kto normalny robi takie rzeczy własnemu dziecku? Musiał się otrząsnąć.
Ubrania matki zostawi. Mil często chodziła w nich, pewnie będzie chciała część ciuchów zostawić. Resztę popakują i oddadzą do mugolskiego sierocińca. Teraz został ostatni pokój. Sypialnia Mil. Mieszkała w niej niedługo, ale zdążyła odcisnąć swoje piętno. Zostawić swój ślad. Ciążyła nad nim świadomość, że tu mieszka ktoś zamknięty w sobie, nigdy nie zdejmujący swojej maski obojętności i wesołkowatości. I ktoś skrzywdzony przez wszystkich wokół.
"Dość, weź się w garść, debilu" - powiedział sobie. Z westchnieniem zaczął porządkować rzeczy na biurku. Kilka niedokończonych rysunków, notatki z lekcji i książka oprawiona w czarną skórę. Chciał ją odstawić na półkę, ale coś go podkusiło i zajrzał do środka. Mil miała głupi zwyczaj nie opisywania swoich książek. W końcowym rezultacie nie wiadomo było co to za książeczka. Na pierwszej kartce ozdobnym pismem napisano:
Własność Mil Nadows
I tylko tyle. Myślał, że to może jakiś pamiętnik, czy coś podobnego, ale okazało się, że nie. Były wiersze. Czyżby mała Mil pisała wiersze? Niemożliwe... I kolejny raz został zaskoczony. Dziewczyna zbierała różne utwory poetyckie. Widział różne nazwiska. Niemieckie, angielskie, francuskie, nawet polskie. Fragmenty dramatów Shakespeare'a czy Moliera. To nie było dziwne, więc czemu go tak to dziwiło? Usiadł na łóżku i zaczął przeglądać kartki. Był to pewnego rodzaju dziennik. W górnym rogu zawsze była data. Nieraz pismo było ładne, zgrabne, ozdobne - takie, jaki charakter sobie dziewczyna wyrobiła. Niekiedy było niedbałe, jakby pisała szybko, z pewną niechęcią.
27.07
Zielono mam w głowię i fiołki w niej kwitną,
Na klombach mych myśli sadzone za młodu,
Pod słońcem, co dało mi duszę błękitną
I które mi świeci bez trosk i zachodu.
Obnoszę po ludziach mój śmiech i bukiety
Rozdaję wokoło i jestem radosną
Wichurą zachwytu i szczęścia poety,
Co zamiast człowiekiem, powinien być wiosną.
"Zielono mam w głowie" - Kazimierz Wierzyński (znaleźć więcej wierszy!)
Tak głosiła jedna z kartek. W wakacje była szczęśliwa. Nic dziwnego, że przepisała taki wiersz. Słowa długo odbijały mu się w głowie. Westchnął cicho i przerzucił jeszcze kilka stron. I to chyba był jego błąd. Na ostatniej kartce znalazł coś, co wstrząsnęło nim do głębi. Zamiast wiersza znalazł dokładny opis tego, co ten potwór jej robił.
Czułam, jak na skórze pleców wypala mi dziwne wzory...
...Krzyczałam, ale nikt nie przychodził...
...Uderzył mnie. Z mojej wargi trysnęła krew...
...Potem straciłam świadomość. Obudziłam się w łóżku, cała obolała...
...Siedział przy kominku, patrząc na mnie kpiąco...
...I TY NAZYWASZ SIĘ MOIM OJCEM?! DLACZEGO?! Co ja takiego uczyniłam, co zrobiłam...?
Te słowa zapamiętał najbardziej.
A na wewnętrznej stronie tylnej okładki napisane było: "Poukładaj swoje życie"
Matka zawsze im powtarzała, by ją zostawiali w spokoju. "Za dużo przeżyła, a jest jeszcze dzieckiem" - mówiła. Teraz rozumiał dlaczego...
***
Hogwart, gdzieś w Anglii.
Lily siedziała ze swoją przyjaciółką w bibliotece. Tylko tu mogły porozmawiać spokojnie. Bibliotekarka przyglądała im się uważnie.
- Wiesz, chciałabym się z nią wreszcie pogodzić. Tyle lat, no wiesz... - powiedziała cicho.
- Wiem. Porozmawiaj z nią na spokojnie. Może na urodziny daj jej jakiś zaczarowany prezent? Nie wiem, bączek, który nigdy nie przestaje się kręcić czy coś? - powiedziała Mil.
- Dobry pomysł. Jest bardzo zła, wiesz? Ona też chciałaby być czarodziejką. Czasem... czasem myślę, co by było gdybym nie dostała tego listu z Hogwartu. Na pewno nasze relacje lepiej wyglądałyby - powiedziała nieco przybita.
- Nie mów tak - powiedziała miękko Mil, łapiąc ją za rękę - Może tak musiało być i to ona źle postępuje?
- Och, Petuniu, czemu taką przykrość mi sprawiasz? - tyle bólu i cierpienia w jednym pytaniu.
- Nie martw się. Jeśli nie zrozumie ciebie i twojej oryginalności, to znaczy, że jest strasznie biedna duchowo. Jeśli cię znów odtrąci, będziesz musiała poukładać sobie życie. Być może bez niej. Jeśli ona nie będzie chciała w twoim życiu uczestniczyć, to nie zmusisz jej do tego.
***
Peter Pettigrew padł ofiarą okrutnego żartu "kolegów" z ostatniego roku. Przez prawie rok musiał udawać geja. GEJA. Razem z jakimś chłopakiem z Hufflepuffu czy innego Ravenclawu. To był najgorszy okres w jego życiu. Obiecał nic nie powiedzieć chłopakom. Huncwoci mówili mu, że dziwnie się zachowuje. Zawsze wymijał temat mówiąc, że im się wydaje, że się denerwuje eliksirami, że niedługo SUM-y, a on niewiele umie. Teraz mógł im wszystko powiedzieć. Wszedł do ich sypialni. Chłopcy siedzieli nad Mapą Huncwotów. Ostatnio mieli w zwyczaju siedzieć nad nią i obserwować zamek.
- Chłopaki - zaczął niepewnie. Trzy pary oczu od razu wpatrywało się w niego uważnie - Mam wam coś do powiedzenia.
- Siadaj - powiedział Remus, robiąc mu miejsce przy nich - I mów.
Peter usiadł między nimi. Westchnął cicho i zaczął opowiadać. O tym jak znaleźli go jacyś chłopcy z siódmego roku i zmusili do udawania przed wszystkimi homoseksualisty. O tym, jak musiał się pokazywać z innym chłopakiem na korytarzach. Jak musiał do niego zwracać się "misiu", "kochanie". Wypowiedział swój cały żal i smutek. Zapadła cisza. Chłopcy wpatrywali się w niego z szeroko otwartymi oczami.
- Ale... czemu nam nie powiedziałeś? Pomoglibyśmy ci - powiedział cicho Syriusz.
- Wiem, ale oni kazali mi milczeć... - odpowiedział skruszony Peter.
- Ech... Jak się nazywali? - zapytał James - Nikt nie będzie poniżał jednego z nas!
- Nie wiem, jacyś Ślizgoni...
- Nieważne. Chłopcy, idziemy! Zrobimy im z dup jesień średniowiecza! - powiedział, wziął różdżkę i wyszedł.
- Peter, siedź tutaj, niedługo wrócimy - powiedział Remus, idąc za Syriuszem.
Wtedy naprawdę poczuł się pełnoprawnym członkiem Huncwotów. Jego życie powoli się układało.
***
Kilka dni później
Remus szukał Angeli. Te miesiące spędzone z nią były dość dziwne. Stała się pusta. Nie wiedział czemu. Na początku była inna. A może nie? Może on po prostu nie zauważał tego, jaka jest naprawdę? Westchnął cicho. Jak mógł być tak głupi? Mil była urocza, mądra i ładna. Jego rozważania przerwała Angelika.
- Remuuuuuuuuuś! - krzyknęła na cały korytarz, rzucając się mu na szyję. Nienawidził tego zdrobnienia.
- Ile ci razy mówiłem, żebyś nie mówiła do mnie Remuś? - powiedział, uginając się pod jej ciężarem - Musimy porozmawiać.
Był śmiertelnie poważny.
- O co chodzi? - zapytała zaniepokojona.
- Nie możemy być już razem. Nie mam już czasu. Niedługo SUM-y i muszę się uczyć - nie było to do końca kłamstwem. Oczywiście, że by znalazł czas.
- Co? To... to koniec? - zapytała ze łzami w oczach.
- Tak, Angelika. Przykro mi - po tych słowach odwrócił się i poszedł do Wieży. Mimo małego poczucia winy, czuł się lekko. Był wolny. Miał wspaniałych przyjaciół. Wszystko w jego życiu się układało.
***
James siedział w bibliotece. Obserwował Lily. Obok niej siedziała Mil. Uczyły się. A on udawał, że coś czyta. Pochylał się nad książką, gdy tylko rudowłosa podnosiła głowę znad książki. Ech, czy ta Nadows musi u jej boku siedzieć niczym pies? Gdyby jej nie było, podszedłby, powiedział kilka słów. I zapewne zostałbyś zbawiony, Potter - dodał złośliwy chochlik, gdzieś głęboko w jego głowie. Po chwili jego umysł wrócił do studiowania pięknego profilu Evans. Po jakimś czasie, która wydawała mu się wiecznością Nadows, Malfoy czy jak na nią teraz mówić, wyszła. Do ataku, nieustraszony Rogaczu!
- Cześć, piękna - powiedział, przysiadając się do Lily.
- Czego chcesz, Potter? Nie pozwoliłam ci się przysiąść - odpowiedziała.
- No wiesz, lubię się przysiadać do pięknych kobiet - powiedział.
- No to idź. Uczę się - mruknęła coś pod nosem. Brzmiało to mniej więcej jak "palant".
- Jeszcze zobaczysz, Evans. Będziesz moją żoną - przesłał jej buziaka i wstał.
- Chyba w twoich snach - warknęła. Z niewiadomych powodów myśl o zostaniu żoną Pottera nie była taka zła.
- Chyba w twoich snach - warknęła. Z niewiadomych powodów myśl o zostaniu żoną Pottera nie była taka zła.
No i brawo, Potter. Jeleniu jeden. Nie było tak źle. W każdym razie nie potraktowała cię klątwą. Układa się wszystko, nie? Widziałeś ten szok i jakby zadowolenie, gdy powiedziałeś jej, że zostanie twoją żoną? Masz talent, chłopie - nikt nie wiedział czemu James był z siebie AŻ tak zadowolony. No ale wszystko szło dobrze, prawda? Układało się. Jakoś.
***
Mil patrzyła jak powóz odjeżdża. Alexis wracała do Francji. Mogła się domyślać, ale dlaczego teraz? Dlaczego tak nagle, bez pożegnania? Były przyjaciółkami. Zawsze tak było. Zawsze trzymały się razem. A teraz, gdy jej potrzebuje, ona wyjeżdża. Poczuła niewysłowioną złość. To było niesprawiedliwe. Pomagała wszystkim wokół, ale gdy ona potrzebowała wsparcia, wszyscy nagle znikali. Weszła do łazienki. Musiała się wykąpać. Każdy fragment skóry ją swędział. Rozebrała się i spojrzała w bok. Niepotrzebnie. Dlaczego nie mogła po prostu przejść do wanny i bez patrzenia w lustro zagłębić się w ciepłej wodzie? Ale zerknęła. Widziała najmniejsze wgłębienie na plecach. Blizny, dość dziwne, bo wklęsłe, tworzyły jeden wielki wzór. Linie splatały się i łączyły w krzew róży. Ten potwór... jej ojciec nazywał siebie artystą. Ale zamiast na płótnie, malował na jej ciele. Nie pędzlem. O nie, pędzle były przereklamowane. Tworzył różdżką. Zwykle kobiety, które porywały się na coś takiego, nie czuły bólu. Najpierw je znieczulał. Ale nie ją. Stwierdził, że ją potraktował "wyjątkowo". Wyjątkiem było chyba tylko to, że potem się z nią nie przespał.
Blizny były teraz czarne. Tuż przed jej wyjazdem do Anglii zadbał, by nie pokazała się w bluzce na ramiączkach. Wprowadził w nie czarny tusz. I na odchodne jeszcze stwierdził, że gdyby miał więcej czasu zupełnie inaczej by to wyglądało. Blizny byłyby kolorowe. Łodygi zielone, kwiaty czerwone. A wszystko to z kpiącym uśmiechem. Widział, że się go boi. Teraz to wszystko straciło na znaczeniu. Ona nie miała matki. I pewnie wróci do Francji. A on znów jej pokaże, gdzie jej miejsce. To nie może się skończyć dobrze. Nie dla niej.
***
W końcu nadeszła upragniona pełnia. Huncwoci swoim zwyczajem wyruszyli na zabawę. Bawili się jak nigdy. Wiedzieli, że to ich ostatnia pełnia przed SUM-ami i wakacjami. Należało ją odbyć odpowiednio. Oczywiście nikt ich nie nakrył. Włóczyli się po Hogsmeade i okolicy. Rozumieli się bez słów. Byli przyjaciółmi. W ich życiach wszystko się układało. Nie musieli widzieć tragedii, która dzieje się obok nich. Na razie ich to nie dotyczyło. Naginali rzeczywistość do swoich zasad. Nie musieli się niczym martwić. Wszystko było dobrze.
***
Kolejne kilka dni później
Syriusz zupełnie nie rozumiał, o co chodzi Mil. Nie rozumiał jej. Od śmierci matki była cholernie zmienna. Raz uśmiechała się swoim zwyczajem, a kiedy indziej potrafiła nakrzyczeć na kogokolwiek za to, że za głośno oddycha. Ale przede wszystkim mało ją było widać. Od razu po lekcjach wracała do dormitorium. Przez nią miał mętlik w głowie. Wyszedł na błonia. Musiał się przewietrzyć. Przemyśleć to wszystko. I gdyby ją spotkał... Porozmawiałby z nią. Tak, to dobry pomysł. Rozejrzał się po błoniach. Siedziała nad jeziorem, nogi oplatała ramionami. Wyglądała na taką małą i słabą. Podszedł do niej niepewnie i usiadł obok.
- Hej - powiedział z lekkim uśmiechem.
- Cześć.
I co miał teraz powiedzieć? Co u niej? "No wiesz, nic. Tylko matkę mi zabito. Nic takiego..."
- Jak ci idą przygotowania do egzaminów? - zapytał.
Wzruszyła ramionami.
- Jakoś idzie. A tobie?
- Powoli. Słyszałaś, że Remus rozstał się z tą swoją... Jak jej tam?
- Angeliką. Tak, słyszałam. W sumie dobrze. Była pusta - powiedziała.
- Tak. Nie lubiłem jej. Ty byłaś dla niego odpowiedniejsza.
Przez chwilę milczała. Ciemne oczy świdrowały jego duszę, tak, jakby znały każdy jego najmniejszy sekret.
- Nie wiem. Wtedy wolał ją - odpowiedziała po chwili.
- Ja wolę ciebie - powiedział cicho.
Milczała. Nic nie mogła mu odpowiedzieć.
- I tak niedługo wrócę do Francji. Nie masz co liczyć, nawet nie wiem, jakbyś się starał - głos miała nieprzyjemny.
- Ale czy to moja wina?
- Nie, nie twoja. Niczyja wina.
Nie wiedział czemu, ale jej słowa zabolały go.
- Przepraszam, nie powinnam. Muszę iść - wstała i skierowała się w stronę zamku.
- Hej, Mil. Zaczekaj...
Powinien coś zrobić. Przytulić ją mocno.
- Tak? - odwróciła się na pięcie i spojrzała na niego.
- Wszystko będzie dobrze. Poukłada się jakoś - powiedział. A mentalnie kopnął się w tyłek. Najgłupszy tekst, jaki mógł powiedzieć.
- Nic się nie poukłada. Nie mam matki. Ojciec mi ją zabił. Jestem córką Śmierciożercy. A ty mi mówisz, że wszystko będzie dobrze? - głos miała kpiący.
- Ale przecież to nie moja wina, że urodziłaś się w swojej rodzinie - powiedział cicho.
- Nic nie jest twoją winą, Syriusz. Nic. Zawsze byłeś święty, prawda? Nigdy nie mówiłeś do mnie słodkich słówek, a chwilę później nie całowałeś się z Alexis, prawda?
- Skąd ty...? - jak się dowiedziała.
- Nie rób ze mnie idiotki, bo nią nie jestem. Alexis od dawna zachowywała się dziwnie. Przymilała się do ciebie, zawsze była w pobliżu. A ty jak głupi najpierw leciałeś za Lilianne, a potem za nią. Przepraszam, że nie sypiałam z każdym chłopakiem ze szkoły. Przepraszam, że nie ubierałam się w króciutkie spódniczki. Przepraszam za wszystko, co zrobiłam źle. W końcu to nie twoja wina! - powiedziała i wróciła do zamku.
A biedny Syriusz nie wiedział, co miał ze sobą zrobić. Czemu tak wszystko się potoczyło? Nic się nie ułoży. Nic.
Dziewczyna nigdzie nie mogła znaleźć swojego czarnego dziennika. Musiała go zostawić w Dolinie. Trudno. Złapała za kawałek pergaminu i zapisała:
- Hej - powiedział z lekkim uśmiechem.
- Cześć.
I co miał teraz powiedzieć? Co u niej? "No wiesz, nic. Tylko matkę mi zabito. Nic takiego..."
- Jak ci idą przygotowania do egzaminów? - zapytał.
Wzruszyła ramionami.
- Jakoś idzie. A tobie?
- Powoli. Słyszałaś, że Remus rozstał się z tą swoją... Jak jej tam?
- Angeliką. Tak, słyszałam. W sumie dobrze. Była pusta - powiedziała.
- Tak. Nie lubiłem jej. Ty byłaś dla niego odpowiedniejsza.
Przez chwilę milczała. Ciemne oczy świdrowały jego duszę, tak, jakby znały każdy jego najmniejszy sekret.
- Nie wiem. Wtedy wolał ją - odpowiedziała po chwili.
- Ja wolę ciebie - powiedział cicho.
Milczała. Nic nie mogła mu odpowiedzieć.
- I tak niedługo wrócę do Francji. Nie masz co liczyć, nawet nie wiem, jakbyś się starał - głos miała nieprzyjemny.
- Ale czy to moja wina?
- Nie, nie twoja. Niczyja wina.
Nie wiedział czemu, ale jej słowa zabolały go.
- Przepraszam, nie powinnam. Muszę iść - wstała i skierowała się w stronę zamku.
- Hej, Mil. Zaczekaj...
Powinien coś zrobić. Przytulić ją mocno.
- Tak? - odwróciła się na pięcie i spojrzała na niego.
- Wszystko będzie dobrze. Poukłada się jakoś - powiedział. A mentalnie kopnął się w tyłek. Najgłupszy tekst, jaki mógł powiedzieć.
- Nic się nie poukłada. Nie mam matki. Ojciec mi ją zabił. Jestem córką Śmierciożercy. A ty mi mówisz, że wszystko będzie dobrze? - głos miała kpiący.
- Ale przecież to nie moja wina, że urodziłaś się w swojej rodzinie - powiedział cicho.
- Nic nie jest twoją winą, Syriusz. Nic. Zawsze byłeś święty, prawda? Nigdy nie mówiłeś do mnie słodkich słówek, a chwilę później nie całowałeś się z Alexis, prawda?
- Skąd ty...? - jak się dowiedziała.
- Nie rób ze mnie idiotki, bo nią nie jestem. Alexis od dawna zachowywała się dziwnie. Przymilała się do ciebie, zawsze była w pobliżu. A ty jak głupi najpierw leciałeś za Lilianne, a potem za nią. Przepraszam, że nie sypiałam z każdym chłopakiem ze szkoły. Przepraszam, że nie ubierałam się w króciutkie spódniczki. Przepraszam za wszystko, co zrobiłam źle. W końcu to nie twoja wina! - powiedziała i wróciła do zamku.
A biedny Syriusz nie wiedział, co miał ze sobą zrobić. Czemu tak wszystko się potoczyło? Nic się nie ułoży. Nic.
Dziewczyna nigdzie nie mogła znaleźć swojego czarnego dziennika. Musiała go zostawić w Dolinie. Trudno. Złapała za kawałek pergaminu i zapisała:
4.06
rozstanie jest ptakiem
który rozpostarł pióra
ode mnie do ciebie
wszystkie pióra są ciemne
wszystkie dni
bez ciebie
noce drżą
rozsypane pióra
po niebie
kiedy przyjdziesz
złote pióra zbiegną się w słońce
umrze ptak
"rozstanie jest ptakiem..." - Halina Poświatowska
poniedziałek, 24 czerwca 2013
OGŁOSZENIA
Słuchajcie! Nie jestem w stanie ogarnąć wszystkich blogów, ale niektóre na pewno przeczytam i skomentuję! Pod tym postem wpisujcie swoje blogi, wszystkie jakie macie! I wszystkie strony, jakie chcecie zareklamować. ;) To jest post dla Was, bo niektórzy (w tym ja o.O) mają uprzedzenia co do reklamowania swoich blogów w komentarzach. Pozdrawiam! :* ~Łapa
XXXII Pogrzeb i przeprosiny
Przepraszam, że tak długo nie pisałam. Obiecałam wstawiać notki co tydzień, ale blogger mnie nie lubi i co chwilę jakiś błąd mi wyskakiwał. Że niby internet nie podłączony, że herbata za zimna, że notka głupia i w ogóle. Więc musiałam pisać ją od nowa i wyszło mi coś takiego, tysiąc razy lepszego. Jestem z niej naprawdę dumna, jedna z lepszych notek. :3 A teraz sprawy bardziej organizacyjne. Notki będą dodawane do 17 lipca. Potem może Rogacz powróci na czas wakacyjny. Do tej pory chciałabym wstawić jeszcze około 15 notek, ale nie wiem czy mi się uda. Potem wyjeżdżam i wrócę pod koniec sierpnia, ale jeszcze zobaczymy. Na pewno notki nie będą dodawane w okresie 17.07 - 1.08. Pojawiło się pytanie: Ile w sumie zakładam notek? To nie jest określone, będę pisać, dopóki nie uznam, że mi się to znudziło. Początkowo planowałam około 70 notek, jednak wiem, że wyjdzie dużo więcej. Może pobiję "Bez cukru" i będę miała ponad 300 notek? Nie wiem. :D Inna sprawa: Pojawiły się również oskarżenia, że nie trzymam się kanonu, że przecież wtedy czarnoksiężnikiem był Grindelwald i inne takie. Wiem o tym, ale czy gdyby autorka "Bez cukru" trzymałaby się kanonu, powstałaby taka wspaniała historia? Nie. Poza tym istnieje coś takiego jak fikcja literacka. Wikipedia bardzo ładnie opisuje to zagadnienie. Jak pewnie niektórzy zauważyli, w końcu udało mi się dodać zakładkę "Bohaterowie". Myślę, że zrobię też jeszcze jakąś jedną, ale nie jestem pewna. ;) Zajrzyjcie tam, bo myślę, że jest warto. :3
Troszkę się rozpisałam, ale myślę, że rozwiązałam kilka spraw. Ok, jakby były jakieś pytania to piszcie na moje gg (33957196) oraz na e-mail (huncwoci1@gmail.com). No to tyle, a teraz zapraszam do czytania i komentowania. ;) Notka zbetowana przez side_of_sky. :) ~Łapa
Mil leżała w swoim łóżku. Patrzyła na sufit. Było jej obojętne to, co się działo wokoło. Pokój był przestronny. Naprzeciwko drzwi stał duży regał z wszelakimi książkami. Można tam było znaleźć wszystko, począwszy od ksiąg o eliksirach, kończąc na mugolskich romansach i dramatach. Obok było duże okno. W rogu pokoju stało biurko. Nad nim wisiały jakieś zdjęcia, obrazki, rysunki. Po lewej stronie biurka były drzwi prowadzące do łazienki. Baldachim dużego łóżka podtrzymywały rzeźbione kolumny. Na łózku rozpościerała się była granatowo - czerwona pościel.
Ktoś zapukał do drzwi. Po chwili uchyliły się i ukazała się w nich twarz Anthony'ego.
- Już czas - powiedział ponuro - Przyjechali twoi przyjaciele.
- Kto? - zapytała, biorąc do ręki różdżkę i chowając ją w kieszeni.
- Syriusz, Remus, James. No i McGonagall, jako ich opiekunka. I... Wiktor.
Mil zakrztusiła się powietrzem.
- Wszystko w porządku...? - spytał chłopak.
- Tak, tak, wszystko jest dobrze. Chodźmy już.
Zeszli do kuchni. Siedzieli tam chłopcy, profesor McGonagall, Wiktor... i Sennar. Mężczyzna był Alchemikiem. Nauczył ją podstaw eliksirów. Dzięki niemu miała tak dobre wyczucie i pewną rękę przy warzeniu eliksirów. No i był przyjacielem jej matki. Oprócz nich w kuchni siedziało jej rodzeństwo, ciotka Eileen i Severus. Sennar od razu podszedł do niej.
- Jak się czujesz? - zapytał z troską w oczach.
- Normalnie. Dziękuję - odpowiedziała.
- To dobrze. Dzięki Morganie, nic ci nie jest.
- Dbam o siebie. Przynajmniej staram się.
W kuchni panował gwar. Ludzie rozmawiali między sobą. Mil wymieniła jeszcze kilka zdań z Alchemikiem i usiadła przy stole.
- Zapraszam wszystkich na zewnątrz. Mistrz Ceremonii już przybył. - powiedział Michael.
Wszyscy powoli wysypywali się na zewnątrz. Tam był już wykopany grób, na podwyższeniu leżała trumna. Mil gwałtownie się zatrzymała.
"Nie, nie, nie. Nie dam rady." Stała tam i patrzyła oniemiała. Podszedł do niej Wiktor i wziął ją za rękę.
- Chodź - powiedział cicho.
Poprowadził ją na jej miejsce i usiadł obok. Ceremonia rozpoczęła się. Mil nie bardzo rozumiała słowa Mistrza, ale stała tam. Przy boku czuła ciepło Wiktora. Kiedy spuścili trumnę do dziury w ziemi. Mil nie chciała na to patrzeć. Najbliższa jej sercu osoba umarła. Jej ciało będzie rozkładać się w tym grobie. Schowała twarz w piersi Wiktora. Ten objął ją. Jego długie włosy łaskotały ją w twarz. Stała tak do końca ceremonii. Nie miała odwagi odwrócić się. Nie chciała patrzeć, wolała uciekać wzrokiem. Mistrz Ceremonii zakończył obrzędy i Michael zaprosił wszystkich na skromny obiad.
- Mil, możemy pogadać? - Wiktor nie puścił jej ręki.
- Uhm... Teraz? - dziewczyna była lekko skrępowana.
- Bardzo mi na tym zależy.
- No dobra. Chodźmy może do salonu, tam będziemy mogli spokojnie pogadać - Mil pociągnęła za sobą chłopaka do salonu. Nie zauważyła zazdrosnego spojrzenia Syriusza.
Ona usiadła na kanapie, a chłopak kucnął przed nią, łapiąc ją za ręce.
- Mil... Miluś... Słuchaj... Jestem ci winien przeprosiny. I to gorące. Wiem, że to, co zrobiłem, było straszne. I tamten list w wakacje. Wybacz mi, proszę, albo zwariuję. Tyle razy przechodziłaś obok mnie na korytarzu, tak obojętnie, nawet nie patrząc na mnie. Wiem, sam jestem sobie to winien. Ale nie mogę już tak dłużej. Wybacz mi, błagam! - chłopak był wyraźnie skruszony. Głowę miał opuszczoną.
- Wiktor... Ja już ci dawno wybaczyłam - dziewczyna złapała go za podbródek i uniosła do góry - Zmarnowaliśmy tyle czasu. A przecież tak dobrze się rozumiemy. Nadal jesteśmy przyjaciółmi. Tylko po prostu pogubiliśmy się w tym wszystkim.
Chłopak mocno przytulił dziewczynę. Bardzo brakowało mu jej ciepła, jej uśmiechu, jej uroczego śmiechu... "Przestań!" - skarcił siebie w duchu.
- Chodźcie, gołąbki, bo wam wystygnie. - w drzwiach pokoju stał Jacob, uśmiechając się porozumiewawczo.
Oboje wstali. Mil poprawiła długą, czarną sukienkę. Cała trójka weszła do kuchni. Mil i Wiktor zajęli miejsca obok siebie. Dziewczyna po lewej stronie miała Syriusza. Chłopak miał minę nietęgą.
- Coś się stało, Syriuszu? - spytała go.
- Nie, nic, nic. Nieważne. Po prostu boję się, że nie zaliczę SUM-ów - skłamał.
- Mnie nie musisz kłamać, Syriuszu. Naprawdę. Powiedz mi, co się stało - powiedziała łagodnie dziewczyna. To było dziwne - nawet w obliczu tak wielkiej tragedii potrafiła zająć się kimś innym.
- Potem pogadamy - mruknął.
Dziewczyna tylko wzruszyła ramionami. Posiłek minął szybko. Dziewczynie udało się ominąć najbardziej krępującą część ceremonii - składanie kondolencji. Osoba składająca nigdy nie wie, co powiedzieć. A Mil musiałaby tylko się uśmiechać blado i dziękować. Szczerze tego nienawidziła. W tym czasie udało jej się wyrwać na krótki spacer. Syriusz dogonił ją przy domostwie Potterów - miejscu, gdzie po raz pierwszy się spotkali.
- Chciałem ci coś powiedzieć, Mil - zaczął chłopak.
- Tak?
- Wiesz... Może zadam pytanie, które mnie nurtuje od dłuższego czasu: Kim dla ciebie jestem? Czy tylko przyjacielem, czy... kimś więcej?
- Syriusz, ty zawsze byłeś dla mnie więcej niż przyjacielem. Dobrze wiesz o tym - Mil objęła się ramionami. Mimo ciepłego maja powietrze tego dnia było zimne i nieprzyjemne. Chłopak zdjął swoją skórzaną kurtkę i założył dziewczynie na ramiona.
- Mil... A kim dla ciebie jest Wiktor? - zapytał ostrożnie.
Dziewczyna spojrzała w bok, na rozciągające się pola.
- Nie wiem, Syriusz. Był przy mnie zawsze. Było kilka... gorących momentów, ale nie mam pojęcia na czym stoję - spojrzała na chłopaka - po raz pierwszy raz w życiu nie wiem co zrobić. Jestem... zagubiona. Naprawdę nie wiem, co robić.
- Rozumiem... Może po prostu poczekaj, aż samo to się rozwinie? Zobaczysz, wtedy zdecydujesz.
- Nie, po prostu pogadam z Sennarem. On mi doradzi. Zawsze mi doradza - dziewczyna zsunęła kurtkę Syriusza z ramion i oddała mu ją - Dziękuję. Wracajmy już, zaraz będą nas szukać.
- Wiesz, ja muszę jeszcze kupić coś w mugolskim sklepie, wróć sama - uśmiechnął się.
- Jasne - dziewczyna odwróciła się i ruszyła w stronę domu.
Biedny Syriusz znów nie powiedział jej tego, co zamierzał...
Troszkę się rozpisałam, ale myślę, że rozwiązałam kilka spraw. Ok, jakby były jakieś pytania to piszcie na moje gg (33957196) oraz na e-mail (huncwoci1@gmail.com). No to tyle, a teraz zapraszam do czytania i komentowania. ;) Notka zbetowana przez side_of_sky. :) ~Łapa
Mil leżała w swoim łóżku. Patrzyła na sufit. Było jej obojętne to, co się działo wokoło. Pokój był przestronny. Naprzeciwko drzwi stał duży regał z wszelakimi książkami. Można tam było znaleźć wszystko, począwszy od ksiąg o eliksirach, kończąc na mugolskich romansach i dramatach. Obok było duże okno. W rogu pokoju stało biurko. Nad nim wisiały jakieś zdjęcia, obrazki, rysunki. Po lewej stronie biurka były drzwi prowadzące do łazienki. Baldachim dużego łóżka podtrzymywały rzeźbione kolumny. Na łózku rozpościerała się była granatowo - czerwona pościel.
Ktoś zapukał do drzwi. Po chwili uchyliły się i ukazała się w nich twarz Anthony'ego.
- Już czas - powiedział ponuro - Przyjechali twoi przyjaciele.
- Kto? - zapytała, biorąc do ręki różdżkę i chowając ją w kieszeni.
- Syriusz, Remus, James. No i McGonagall, jako ich opiekunka. I... Wiktor.
Mil zakrztusiła się powietrzem.
- Wszystko w porządku...? - spytał chłopak.
- Tak, tak, wszystko jest dobrze. Chodźmy już.
Zeszli do kuchni. Siedzieli tam chłopcy, profesor McGonagall, Wiktor... i Sennar. Mężczyzna był Alchemikiem. Nauczył ją podstaw eliksirów. Dzięki niemu miała tak dobre wyczucie i pewną rękę przy warzeniu eliksirów. No i był przyjacielem jej matki. Oprócz nich w kuchni siedziało jej rodzeństwo, ciotka Eileen i Severus. Sennar od razu podszedł do niej.
- Jak się czujesz? - zapytał z troską w oczach.
- Normalnie. Dziękuję - odpowiedziała.
- To dobrze. Dzięki Morganie, nic ci nie jest.
- Dbam o siebie. Przynajmniej staram się.
W kuchni panował gwar. Ludzie rozmawiali między sobą. Mil wymieniła jeszcze kilka zdań z Alchemikiem i usiadła przy stole.
- Zapraszam wszystkich na zewnątrz. Mistrz Ceremonii już przybył. - powiedział Michael.
Wszyscy powoli wysypywali się na zewnątrz. Tam był już wykopany grób, na podwyższeniu leżała trumna. Mil gwałtownie się zatrzymała.
"Nie, nie, nie. Nie dam rady." Stała tam i patrzyła oniemiała. Podszedł do niej Wiktor i wziął ją za rękę.
- Chodź - powiedział cicho.
Poprowadził ją na jej miejsce i usiadł obok. Ceremonia rozpoczęła się. Mil nie bardzo rozumiała słowa Mistrza, ale stała tam. Przy boku czuła ciepło Wiktora. Kiedy spuścili trumnę do dziury w ziemi. Mil nie chciała na to patrzeć. Najbliższa jej sercu osoba umarła. Jej ciało będzie rozkładać się w tym grobie. Schowała twarz w piersi Wiktora. Ten objął ją. Jego długie włosy łaskotały ją w twarz. Stała tak do końca ceremonii. Nie miała odwagi odwrócić się. Nie chciała patrzeć, wolała uciekać wzrokiem. Mistrz Ceremonii zakończył obrzędy i Michael zaprosił wszystkich na skromny obiad.
- Mil, możemy pogadać? - Wiktor nie puścił jej ręki.
- Uhm... Teraz? - dziewczyna była lekko skrępowana.
- Bardzo mi na tym zależy.
- No dobra. Chodźmy może do salonu, tam będziemy mogli spokojnie pogadać - Mil pociągnęła za sobą chłopaka do salonu. Nie zauważyła zazdrosnego spojrzenia Syriusza.
Ona usiadła na kanapie, a chłopak kucnął przed nią, łapiąc ją za ręce.
- Mil... Miluś... Słuchaj... Jestem ci winien przeprosiny. I to gorące. Wiem, że to, co zrobiłem, było straszne. I tamten list w wakacje. Wybacz mi, proszę, albo zwariuję. Tyle razy przechodziłaś obok mnie na korytarzu, tak obojętnie, nawet nie patrząc na mnie. Wiem, sam jestem sobie to winien. Ale nie mogę już tak dłużej. Wybacz mi, błagam! - chłopak był wyraźnie skruszony. Głowę miał opuszczoną.
- Wiktor... Ja już ci dawno wybaczyłam - dziewczyna złapała go za podbródek i uniosła do góry - Zmarnowaliśmy tyle czasu. A przecież tak dobrze się rozumiemy. Nadal jesteśmy przyjaciółmi. Tylko po prostu pogubiliśmy się w tym wszystkim.
Chłopak mocno przytulił dziewczynę. Bardzo brakowało mu jej ciepła, jej uśmiechu, jej uroczego śmiechu... "Przestań!" - skarcił siebie w duchu.
- Chodźcie, gołąbki, bo wam wystygnie. - w drzwiach pokoju stał Jacob, uśmiechając się porozumiewawczo.
Oboje wstali. Mil poprawiła długą, czarną sukienkę. Cała trójka weszła do kuchni. Mil i Wiktor zajęli miejsca obok siebie. Dziewczyna po lewej stronie miała Syriusza. Chłopak miał minę nietęgą.
- Coś się stało, Syriuszu? - spytała go.
- Nie, nic, nic. Nieważne. Po prostu boję się, że nie zaliczę SUM-ów - skłamał.
- Mnie nie musisz kłamać, Syriuszu. Naprawdę. Powiedz mi, co się stało - powiedziała łagodnie dziewczyna. To było dziwne - nawet w obliczu tak wielkiej tragedii potrafiła zająć się kimś innym.
- Potem pogadamy - mruknął.
Dziewczyna tylko wzruszyła ramionami. Posiłek minął szybko. Dziewczynie udało się ominąć najbardziej krępującą część ceremonii - składanie kondolencji. Osoba składająca nigdy nie wie, co powiedzieć. A Mil musiałaby tylko się uśmiechać blado i dziękować. Szczerze tego nienawidziła. W tym czasie udało jej się wyrwać na krótki spacer. Syriusz dogonił ją przy domostwie Potterów - miejscu, gdzie po raz pierwszy się spotkali.
- Chciałem ci coś powiedzieć, Mil - zaczął chłopak.
- Tak?
- Wiesz... Może zadam pytanie, które mnie nurtuje od dłuższego czasu: Kim dla ciebie jestem? Czy tylko przyjacielem, czy... kimś więcej?
- Syriusz, ty zawsze byłeś dla mnie więcej niż przyjacielem. Dobrze wiesz o tym - Mil objęła się ramionami. Mimo ciepłego maja powietrze tego dnia było zimne i nieprzyjemne. Chłopak zdjął swoją skórzaną kurtkę i założył dziewczynie na ramiona.
- Mil... A kim dla ciebie jest Wiktor? - zapytał ostrożnie.
Dziewczyna spojrzała w bok, na rozciągające się pola.
- Nie wiem, Syriusz. Był przy mnie zawsze. Było kilka... gorących momentów, ale nie mam pojęcia na czym stoję - spojrzała na chłopaka - po raz pierwszy raz w życiu nie wiem co zrobić. Jestem... zagubiona. Naprawdę nie wiem, co robić.
- Rozumiem... Może po prostu poczekaj, aż samo to się rozwinie? Zobaczysz, wtedy zdecydujesz.
- Nie, po prostu pogadam z Sennarem. On mi doradzi. Zawsze mi doradza - dziewczyna zsunęła kurtkę Syriusza z ramion i oddała mu ją - Dziękuję. Wracajmy już, zaraz będą nas szukać.
- Wiesz, ja muszę jeszcze kupić coś w mugolskim sklepie, wróć sama - uśmiechnął się.
- Jasne - dziewczyna odwróciła się i ruszyła w stronę domu.
Biedny Syriusz znów nie powiedział jej tego, co zamierzał...
wtorek, 21 maja 2013
XXXI Urodziny, znak i śmierć
Przepraszam, że tak długo nie pisałam, ale nie miałam kompa. ;c Teraz mam i przyrzekam rzetelnie pisać rozdziały. Umówmy się tak, że będą się pojawiały co tydzień, we wtorki. Jeśli będą jakieś obsuwy, będziecie powiadomieni. ;) Matko, już 31 notek. Wiecie, że to już prawie rok? Rok, odkąd, z Rogaczem, założyłyśmy ten blog. A teraz Rogacza już nie ma. Odeszła. Tak jakoś... smutno, że nie pisze już razem ze mną. Co do komentarzy, że 'jestem drugą Rowling'. Kochani, ja drugą Rowling nigdy nie będę. Bo królowa jest tylko jedna. ;3 Miejmy nadzieję, że może kiedyś wydam jakąś książkę. :3 Bo to moje marzenie. Dziękuję osobie o nicku 'kocham cię' za tak aktywne komentowanie wszystkich notek. :3 W ciągu jednego dnia. :D Ogólnie dziękuję Wam wszystkim za tak miłe komentarze. ;3 To bardzo ważne, bo mnie to motywuje. :3 Myślę, że to na tyle, przepraszam jeszcze raz. ;) A! Za poprawienie dziękuję side_of_sky. Link do jej bloga znajdziecie w bocznym pasku - "Szkatułka". :D Zapraszam do czytania i komentowania. :* ~Łapa
Nadszedł dzień, którego Mil nie cierpiała. Jej urodziny. Od zawsze uważała je za zbędne święto. Ale w jej domu każde urodziny zawsze były obchodzone hucznie. Dziewczyna w końcu doszła do wniosku, że jej rodzina nie ma nic lepszego do roboty, tylko urządzanie imprez. Mogliby się wziąć za jakąś porządną pracę. Walczyć z głodem i niesprawiedliwością na świecie. Zrobić obiad. Wywiesić pranie. Pójść na Pokątną po jej nową miotłę. Cokolwiek. Przecież jest tyle zajęć ważniejszych od tego jednego głupiego dnia w roku! Mil kompletnie ich nie rozumiała. Dlatego cieszyła się, że jej urodziny wypadły w środku tygodnia, tuż przed SUMami. Zawsze mogła się zasłonić nauką, pracami domowymi i innymi rzeczami związanymi ze szkołą.
Dziewczyna podniosła się z łóżka. W nogach swojego posłania miała pełno prezentów. Spojrzała sceptycznie na górę paczuszek.
- W cholerę z nimi - mruknęła do siebie.
Zabrała z szafy świeże rzeczy i poszła się ubrać. Kiedy po 15 minutach wyszła z łazienki, stos był jeszcze większy. Zauważyła kolejną sowę wlatującą do pokoju z paczką.
- Dużo jeszcze? - warknęła na Bogu ducha winną sowę, przy okazji odsznurowując paczkę od nogi sowy.
Prezent rzuciła na łóżko, a sama wzięła książki, torbę i wyszła z pokoju. W Pokoju Wspólnym czekała ją kolejna 'niespodzianka'. Alexis powiedziała wszystkim o jej urodzinach. Teraz każdy pchał się, składając jej życzenia. W końcu udało jej się przecisnąć przez tłum i uciec z PW. Przysięgła sobie, że wieczorem udusi Alexis. Nie jedząc nawet śniadania skierowała się do lochów. Podwójne eliksiry, tego jej było potrzeba.
- Niedługo będą SUMy! Już tylko za 3 tygodnie! Teraz weźmiemy się za część teoretyczną - zapowiedział Slughorn.
Po sali potoczył się jęk rozpaczy. "To będzie koszmar" - pomyślała Mil waląc głową w ławkę. Dzień zapowiadał się koszmarnie.
Dziewczyna ledwo wytrzymała te 2 godziny. Wychodząc z klasy weszła na swojego kuzyna.
- O! Severus. Dawno się nie widzieliśmy. Co u ciebie? - zapytała, uśmiechając się lekko.
- Mam problemy. Pomożesz mi? - spytał cicho.
- SMARKERUS! - ryknął na cały korytarz James.
- Potter! Spadaj na bambus, póki jeszcze stoję w miejscu, albo ci pomogę - warknęła.
- Spróbuj tylko. Wywalę cię z drużyny! - zagroził James.
- Myślisz, że się boję? Ciebie i twoich beznadziejnych gróźb? Jeśli tak, to chyba cię nie dorobili. A teraz spadaj, mam inne zajęcia.
- Sama spadaj. Nie będziesz mi mówić co mam robić!
- Widać, że po ludzku nie rozumiesz. Wypad z baru, brak towaru! - warknęła, machając różdżką. Z magicznego patyczka wyskoczył orzeł, majestatyczny i piękny, zrobił 3 kółka wokół głowy Jamesa. Po chwili odleciał za róg. Chłopak, jak w transie, poszedł za nim. Moment później patronus wrócił, usiadł na kilka sekund na ramieniu Mil i rozpłynął się w powietrzu.
- Dobra, spławiłam go. O co chodzi, Sev?
- Mam poważne kłopoty. A raczej ty. Nie, twoja mama. Więcej nie mogę powiedzieć, broni mnie przysięga. Wiesz, przyrzeczenie i te sprawy. Musisz coś zrobić. Nie wiem co, ale zrób coś. Twojej mamie grozi poważne niebezpieczeństwo. A tak w ogóle to wszystkiego najlepszego - po tych słowach chłopak odszedł. Mil stała jeszcze jakiś czas na korytarzu. Potem stwierdziła, że nie ma czego się bać, przecież Dumbledore powiedział, że zabezpieczył ich dom.
Reszta dnia minęła koszmarnie. Na każdej lekcji przypominano im o zbliżających się sumach. Jakby nie mieli kalendarzy i nie wiedzieli. Do tego pełno osób, których nie znała, składało jej życzenia. To był najgorszy dzień w roku. "Masakra, masakra, masakra!" - krzyczała w myślach. W końcu jednakkażdy zły dzień się kiedyś kończy i Mil zasnęła szczęśliwa, że następnego dnia wszystko będzie po staremu. No może, prawie wszystko.
Następnego dnia Mil zaspała. Musiała szybko się ubrać i pobiec na zielarstwo. Wpadła kilka minut po dzwonku do cieplarni numer 3.
- Dzień dobry, pani profesor! Przepraszam za spóźnienie, zaspałam - powiedziała na wejściu.
- Dzień dobry... Nadows, ty tutaj? Nie powinnaś być u dyrektora? - spytała pani Sprout.
- O ile wiem, to chyba nie. Coś się stało? - zapytała, pełna obaw.
- Hmm... no tak, zaspałaś, nic nie wiesz. Za chwilę powinna być tu profesor McGonagall. Nie, nie szykuj się do lekcji. Myślę, że pójdziesz do dyrektora.
Po chwili pełnej ciszy i napięcia do cieplarni weszła McGonagall.
- Nadows, chodź ze mną - powiedziała tylko i wyszła z pomieszczenia.
- Do... widzenia - powiedziała zdziwiona dziewczyna i poszła za profesorką.
Po chwili doszły do gabinetu dyrektora. Wszystko wyglądało jak zwykle. Feniks siedział na swojej żerdzi, portrety wisiały za biurkiem, misterne przedmioty leżały na stoliczkach o cieniutkich nóżkach. Tylko Dumbledore był jakiś zafrasowany. No i było tu jej całe rodzeństwo, zbyt ciche i zbyt smutne jak na nich.
- Panno Nadows, sądzę, że nie czytała pani porannej gazety? - zapytał dyrektor.
- Nie... panie dyrektorze. Coś się stało? - odpowiedziała.
Dyrektor bez słowa podał jej Porannego Proroka. Na pierwszej stronie widniał ich dom w Dolinie Godryka. Nic w tym dziwnego, gdyby nie to, że nad domem widniał Mroczny Znak. A ratownicy raz, po raz wynosili nosze opakowane w czarny worek. Wielki nagłówek głosił: Mary Malfoy nie żyje. Została zabita przez Śmierciożerców. Więcej czytaj na stronie 7.
Mil szybko przerzuciła strony gazety. Oto co przeczytała:
W nocy z 7 na 8 kwietnia do małego domku w Dolinie Godryka przybyli Śmierciożercy. Mieszkała tam Mary Malfoy, podająca się jako Mary Nadows. Kobieta przed śmiercią została poddana licznym torturom. W domu widać ślady walki. Ministerstwo próbuje ustalić...
Mil więcej nie czytała. Wielkie łzy pociekły po jej policzkach. Upuściła gazetę i zaniosła się szlochem.
- Przykro mi - powiedział Dumbledore, a było to ostatnie, co usłyszała.
Nadszedł dzień, którego Mil nie cierpiała. Jej urodziny. Od zawsze uważała je za zbędne święto. Ale w jej domu każde urodziny zawsze były obchodzone hucznie. Dziewczyna w końcu doszła do wniosku, że jej rodzina nie ma nic lepszego do roboty, tylko urządzanie imprez. Mogliby się wziąć za jakąś porządną pracę. Walczyć z głodem i niesprawiedliwością na świecie. Zrobić obiad. Wywiesić pranie. Pójść na Pokątną po jej nową miotłę. Cokolwiek. Przecież jest tyle zajęć ważniejszych od tego jednego głupiego dnia w roku! Mil kompletnie ich nie rozumiała. Dlatego cieszyła się, że jej urodziny wypadły w środku tygodnia, tuż przed SUMami. Zawsze mogła się zasłonić nauką, pracami domowymi i innymi rzeczami związanymi ze szkołą.
Dziewczyna podniosła się z łóżka. W nogach swojego posłania miała pełno prezentów. Spojrzała sceptycznie na górę paczuszek.
- W cholerę z nimi - mruknęła do siebie.
Zabrała z szafy świeże rzeczy i poszła się ubrać. Kiedy po 15 minutach wyszła z łazienki, stos był jeszcze większy. Zauważyła kolejną sowę wlatującą do pokoju z paczką.
- Dużo jeszcze? - warknęła na Bogu ducha winną sowę, przy okazji odsznurowując paczkę od nogi sowy.
Prezent rzuciła na łóżko, a sama wzięła książki, torbę i wyszła z pokoju. W Pokoju Wspólnym czekała ją kolejna 'niespodzianka'. Alexis powiedziała wszystkim o jej urodzinach. Teraz każdy pchał się, składając jej życzenia. W końcu udało jej się przecisnąć przez tłum i uciec z PW. Przysięgła sobie, że wieczorem udusi Alexis. Nie jedząc nawet śniadania skierowała się do lochów. Podwójne eliksiry, tego jej było potrzeba.
- Niedługo będą SUMy! Już tylko za 3 tygodnie! Teraz weźmiemy się za część teoretyczną - zapowiedział Slughorn.
Po sali potoczył się jęk rozpaczy. "To będzie koszmar" - pomyślała Mil waląc głową w ławkę. Dzień zapowiadał się koszmarnie.
Dziewczyna ledwo wytrzymała te 2 godziny. Wychodząc z klasy weszła na swojego kuzyna.
- O! Severus. Dawno się nie widzieliśmy. Co u ciebie? - zapytała, uśmiechając się lekko.
- Mam problemy. Pomożesz mi? - spytał cicho.
- SMARKERUS! - ryknął na cały korytarz James.
- Potter! Spadaj na bambus, póki jeszcze stoję w miejscu, albo ci pomogę - warknęła.
- Spróbuj tylko. Wywalę cię z drużyny! - zagroził James.
- Myślisz, że się boję? Ciebie i twoich beznadziejnych gróźb? Jeśli tak, to chyba cię nie dorobili. A teraz spadaj, mam inne zajęcia.
- Sama spadaj. Nie będziesz mi mówić co mam robić!
- Widać, że po ludzku nie rozumiesz. Wypad z baru, brak towaru! - warknęła, machając różdżką. Z magicznego patyczka wyskoczył orzeł, majestatyczny i piękny, zrobił 3 kółka wokół głowy Jamesa. Po chwili odleciał za róg. Chłopak, jak w transie, poszedł za nim. Moment później patronus wrócił, usiadł na kilka sekund na ramieniu Mil i rozpłynął się w powietrzu.
- Dobra, spławiłam go. O co chodzi, Sev?
- Mam poważne kłopoty. A raczej ty. Nie, twoja mama. Więcej nie mogę powiedzieć, broni mnie przysięga. Wiesz, przyrzeczenie i te sprawy. Musisz coś zrobić. Nie wiem co, ale zrób coś. Twojej mamie grozi poważne niebezpieczeństwo. A tak w ogóle to wszystkiego najlepszego - po tych słowach chłopak odszedł. Mil stała jeszcze jakiś czas na korytarzu. Potem stwierdziła, że nie ma czego się bać, przecież Dumbledore powiedział, że zabezpieczył ich dom.
Reszta dnia minęła koszmarnie. Na każdej lekcji przypominano im o zbliżających się sumach. Jakby nie mieli kalendarzy i nie wiedzieli. Do tego pełno osób, których nie znała, składało jej życzenia. To był najgorszy dzień w roku. "Masakra, masakra, masakra!" - krzyczała w myślach. W końcu jednakkażdy zły dzień się kiedyś kończy i Mil zasnęła szczęśliwa, że następnego dnia wszystko będzie po staremu. No może, prawie wszystko.
Następnego dnia Mil zaspała. Musiała szybko się ubrać i pobiec na zielarstwo. Wpadła kilka minut po dzwonku do cieplarni numer 3.
- Dzień dobry, pani profesor! Przepraszam za spóźnienie, zaspałam - powiedziała na wejściu.
- Dzień dobry... Nadows, ty tutaj? Nie powinnaś być u dyrektora? - spytała pani Sprout.
- O ile wiem, to chyba nie. Coś się stało? - zapytała, pełna obaw.
- Hmm... no tak, zaspałaś, nic nie wiesz. Za chwilę powinna być tu profesor McGonagall. Nie, nie szykuj się do lekcji. Myślę, że pójdziesz do dyrektora.
Po chwili pełnej ciszy i napięcia do cieplarni weszła McGonagall.
- Nadows, chodź ze mną - powiedziała tylko i wyszła z pomieszczenia.
- Do... widzenia - powiedziała zdziwiona dziewczyna i poszła za profesorką.
Po chwili doszły do gabinetu dyrektora. Wszystko wyglądało jak zwykle. Feniks siedział na swojej żerdzi, portrety wisiały za biurkiem, misterne przedmioty leżały na stoliczkach o cieniutkich nóżkach. Tylko Dumbledore był jakiś zafrasowany. No i było tu jej całe rodzeństwo, zbyt ciche i zbyt smutne jak na nich.
- Panno Nadows, sądzę, że nie czytała pani porannej gazety? - zapytał dyrektor.
- Nie... panie dyrektorze. Coś się stało? - odpowiedziała.
Dyrektor bez słowa podał jej Porannego Proroka. Na pierwszej stronie widniał ich dom w Dolinie Godryka. Nic w tym dziwnego, gdyby nie to, że nad domem widniał Mroczny Znak. A ratownicy raz, po raz wynosili nosze opakowane w czarny worek. Wielki nagłówek głosił: Mary Malfoy nie żyje. Została zabita przez Śmierciożerców. Więcej czytaj na stronie 7.
Mil szybko przerzuciła strony gazety. Oto co przeczytała:
W nocy z 7 na 8 kwietnia do małego domku w Dolinie Godryka przybyli Śmierciożercy. Mieszkała tam Mary Malfoy, podająca się jako Mary Nadows. Kobieta przed śmiercią została poddana licznym torturom. W domu widać ślady walki. Ministerstwo próbuje ustalić...
Mil więcej nie czytała. Wielkie łzy pociekły po jej policzkach. Upuściła gazetę i zaniosła się szlochem.
- Przykro mi - powiedział Dumbledore, a było to ostatnie, co usłyszała.
czwartek, 21 marca 2013
XXX Podróż
Wreszcie napisałam! No, miałam trochę problemów, ale przyznam szczerze, że uważam tę notkę za notkę stulecia. Za betę dziękuję side_of_sky, która stwierdziła, że 'tak przestawiam szyk w zdaniach, jakbym zaliczała po angielsku inwersję na poziomie studiów'. No, być może, ale ja tu tylko piszę. :D Czcionka i tło są takia, jakie są, starałam się coś zrobić, ale blogspot mnie nie lubi i od czasu do czasu odstawia cyrki. Dzięki za 5k wyświetleń! ;* ~Łapa
Mil siedziała na ławce w poczekalni w św. Mungu. Patrzyła,
jak jej mama odbiera wypis. Minął tydzień, odkąd kobieta leżała w szpitalu.
Przez ten czas Mil mieszkała u Michaela, w Londynie. Była zmęczona, jej włosy
straciły na blasku, oczy przygasły. Skórę miała jeszcze bardziej bladą, co
mocno kontrastowało z ciemnymi oczami i włosami. Wyglądała na niewyspaną i
chyba... chorą? Jedynie ubranie i nieodłączna torba były w porządku. Miała na
sobie czarny, rozpięty sweter, pod spodem białą bokserkę. Na nogi włożyła
czarne rurki i... glany. Dziewczyna uwielbiała szpilki, obcasy i kozaki, ale
glany zawsze miała przy sobie. Wiosna, lato, jesień, czy zima - ją od czasu do
czasu w tych butach można było zobaczyć. Nie nosiła ich często, ale jednak.
Mil rozmyślała. Nie wiedziała co o tym sądzić. Mama w swoim
ciele miała duże stężenie mocnej trucizny. Uzdrowiciele mówili, że cudem
przeżyła. Miała podejrzenia, co do sprawcy. 'Mój ruch' - pomyślała. Z ponurych
rozmyślań wyrwał ją głos Michaela.
- Chciałabyś jechać na naszą plażę zanim wrócisz do szkoły?
- Uhm... Tak - odpowiedziała.
- To chodź. Już wszystko z mamą uzgodniłem. Mam cię potem
odstawić do szkoły.
- Dobra.
Chłopak przyjrzał się jej.
- Dobrze się czujesz?
- Tak - uśmiechnęła się - Pójdę się pożegnać.
Zamieniła z mamą kilka słów, pożegnała się z nią i
rodzeństwem i wróciła do Michaela.
- Jestem gotowa.
- No to chodź.
Wyszli szybko ze szpitala i skierowali się do małej,
brudnej uliczki. Chłopak złapał dziewczynę za ramię i po chwili wylądowali przed
małym domkiem. Mil rozejrzała się. Ostatni raz była tu 3 lata temu. Wtedy, tak
jak teraz, świeciło słońce, wiał lekki wiatr. Mil ponownie się rozejrzała.
Piasek błyszczał w promieniach słońca. O brzeg rozbijały się fale. Domek
wyglądał na nienaruszony. A Michael milczał. Wiedział, co czuła. On też
pamiętał.
- Zrobiłeś to specjalnie, prawda? - spytała głosem napiętym
od emocji.
- Musisz się uporać z tym. Nie możesz zapomnieć. Nikt z nas
nie może. Musimy pamiętać. On tego by chciał. Pamiętasz? Jak biegał wokół
ciebie, śmiał się. Próbował cię wciągnąć do wody. Czy pamiętasz to, co
wtedy się tu stało? Pamiętasz zielony promień? Pamiętasz jego małe ciałko
padające na ziemię? - Michael zakończył swoją wypowiedź po francusku.
- Przestań! Przestań! Zostaw mnie! Odejdź! Idź
stąd! - dziewczyna przestała panowała nad sobą. Po jej policzkach
spływały wielkie łzy. Oczy rozszerzyły się jeszcze bardziej - Co ty
możesz wiedzieć?! Co ty sobie wyobrażasz?! To była moja wina! Moja!
- Nie obwiniaj się. Ja też wtedy straciłem brata.
Nie twoja wina. Nie. To była nasza wina. Ty miałaś wtedy 12 lat. To
my go nie dopilnowaliśmy.
- Zostaw mnie.
Chłopak wycofał się do domku. Dziewczyna została sama na
plaży. Ruszyła powoli w stronę brzegu. Mimo że przez ostatnie 3 lata
skrupulatnie wymazywała te wspomnienia z umysłu, teraz wróciły. Pamiętała
dobrze tamten dzień. Dzień, który miał być radosny, a zamienił się w koszmar.
Były jej dwunaste urodziny. Szła brzegiem morza, tak jak
teraz. Wokół niej biegał mały chłopiec. Jej brat, Nathaniel. Chłopczyk miał
niecałe 3 latka. Był słodki. Miał wielkie, złotobrązowe oczy i ciemne, lekko
kręcone włosy. Śmiał się i próbował dwunastolatkę wciągnąć do wody. Ich starsze
rodzeństwo i Monica siedzieli na plaży i grali w jakieś gry. Mama siedziała na
werandzie domku. Nagle wesołą atmosferę przerwał huk. Na plaży pojawiły się 3
zamaskowane postacie w długich, czarnych szatach.
- Śmierciożercy - wyszeptała przerażona Mil. Rozpoznała
ich.
- No, braciszku, dawaj. To nie jest trudne. Weź... moją
kochaną córkę, Mil - odezwała się najwyższa postać.
Środkowa osoba, średniego wzrostu, podniosła bladą rękę.
Usta wygięły się w podłym grymasie. Mil wiedziała co się stanie za chwilę. W
jej rękę wsunęła się troszkę mniejsza dłoń.
- Boję się, Mil. - powiedział Nathaniel.
- Cicho, nic się nie stanie. - uspokoiła go.
- Niee! - krzyknęła ich matka, zrywając się ze swojego
miejsca.
- Zamknij się, głupia! - najwyższa postać machnęła różdżką,
unieruchamiając wszystkich oprócz Mil i Nathaniela. Ta pierwsza miała zostać
zabita, a o chłopczyku zapomniano - Dalej, bracie. To tylko dwa słowa. Dwa
słowa, jedno zaklęcie. To niezbyt duża cena za stanie się jednym z nas, prawda?
- Prawda, bracie - odpowiedziała niższa osoba - Avada
Kedavra!
Zielony promień pomknął w jej stronę. Wszystko działo się w
zwolnionym tempie. Ona patrzyła przerażonymi oczami na promień. Nathaniel
wyrwał swoją rękę z jej uścisku i przyjął na siebie zaklęcie. Chłopiec przyjął
na siebie zaklęcie, zaklęcie, które było przeznaczone dla niej. A ona nic nie
mogła zrobić.
- Hmm... to nie Mil, ale też dobrze. Idziemy. - trzy
postacie zniknęły tak szybko, jak się pojawiły.
Dziewczyna spojrzała na zgromadzonych, a potem na brata. Na
twarzy miał przerażenie i determinację. Niewiele pamiętała z tego, co było
potem. Tylko jakieś małe przebłyski. Ona trzymająca małego brata w ramionach.
Anthony próbujący zaprowadzić ją do domu. Mała trumienka spuszczana zaklęciem w
dół grobu. A potem rozpacz. Rozpacz tak głęboka, że ją rozrywała. Pamiętała to.
A potem przysięgła sobie, że zapomni tamten dzień. Nie zapomni o swoim bracie,
o nie, ale zapomni dzień jego śmierci.
Dziewczyna jakby ocknęła się ze wspomnień. Twarz miała
mokrą od płaczu. Powoli ruszyła w stronę domu. Weszła do środka. Przy stole
siedział Michael i pił kawę. Kiedy otworzyła drzwi, spojrzał na nią swoimi
złotobrązowymi oczami. Takimi samymi jak u Nathaniela - zauważyła.
- Michael, ja... przepraszam. Po prostu... - zaczęła.
- Wiem, nic się nie stało. Siadaj, herbatę ci zrobiłem.
- Dziękuję.
Siedzieli i rozmawiali tak, jak jeszcze nigdy nie
rozmawiali. Rozumieli się i to się liczyło. Kiedy zaczęło się ściemniać,
Michael wstał.
- Zbieraj się, Młoda. Wracasz do szkoły. - chłopak
przeciągnął się - O Morgano! Ja jutro do pracy na 9. Nawet wyspać się nie
dadzą. Chyba sobie wezmę urlop i pojadę do Anthony'ego.
- Leń. - skomentowała, pokazując mu język.
- Odezwała się ta, co pracuje cały czas.
- Ktoś musi. Egzaminy same się nie zdadzą.
- Jak to nie? Ja tam zdałem wszystkie. Same się zdały.
- Tak, tak, tak. Pamiętam jak kułeś na egzaminy końcowe.
- Kułem, jasne. Ja po prostu chciałem dostać się do elity.
Wiesz, Aurorzy i takie tam.
- Dobra, dobra. Chodź, idziemy.
Wyszli z domku i Michael wyczarował patronusa. Był to
wielki niedźwiedź polarny.
- Idź do Hogwartu, do Albusa Dumbledore'a i przekaż mu
wiadomość: Witam, profesorze! Razem z Mil będziemy za parę minut przed szkołą.
Prosiłbym o otwarcie bramy. Michael Nadows.
Patronus skinął głową i pobiegł w ciemność.
- To co, lecimy? - zapytał.
- Tak, chodźmy.
Chwilę później aportowali się przed szkołą. Przy bramie
czekała już profesor McGonagall.
- Panie Nadows, panno Nadows. - przywitała ich.
- Dobry wieczór, pani profesor. - odpowiedziała Mil.
- Dobry wieczór. - powiedział Michael.
- Jak się ma wasza mama? Mam nadzieję, że dobrze.
- Tak, już lepiej. To tylko zapalenie płuc, ta mama w ogóle
o siebie nie dba - skłamał gładko Michael - Dobrze, ja pozostawiam Mil w
dobrych rękach. No, trzymaj się Młoda. Nie rozrabiaj tam za bardzo. Dobranoc,
pani profesor.
- Dobranoc.
- Jak będziesz w Hogsmeade, to napisz - powiedziała Mil.
Po chwili szybkiego marszu obie kobiety znalazły się pod
portretem Grubej Damy.
- Zmieniliśmy hasło. Nowe brzmi: Gryfoni zdobędą Puchar
Quidditcha - powiedziała McGonagall z niezbyt zadowoloną miną. - Pan Potter
wniósł o zmianę hasła na takie. Dyrektorowi się spodobało i kazał mi zmienić.
Dobranoc, panno Nadows.
- Dobranoc, pani profesor.
Dziewczyna weszła do PW. Było już późno, więc w
pomieszczeniu zostało niewiele osób. Siedziało trochę ludzi z szóstego i
siódmego roku i - dlaczego to nie zdziwiło Mil - Alexis, Lily oraz Huncwoci.
- Miiiiiiiiiil! Miluuuuuuuuś! Kochanie! - Alexis i Lily
rzuciły się na nią z piskiem.
- Złaźcie ze mnie, potwory! Złaźcie, ale już! No już!
Migiem! Ałł! Nie duście mnie! Moje żebra! Syriusz! Remus! Ratujcie! Potwory
atakują! Aaa!
Pokój Wspólny zatrząsł się od śmiechu.
- Dobra, dziewczyny, dajcie jej odetchnąć. - usłyszała głos
Remusa.
Po chwili Alexis i Lily odlepiły się od niej. Resztę
wieczoru spędziła na wyjaśnieniach. Nie powiedziała dokładnie, co było jej
mamie, ale opowiedziała, co robiła przez ten tydzień.Nie wspomniała też o
zdarzeniu na plaży.
- Ty to zawsze masz fajnie. Nie dość, że tydzień wolnego,
to jeszcze cały dzień na plaży spędziłaś... - jęknęła Alexis.
Mil zaśmiała się tylko w odpowiedzi.
- Dobra, idę spać. Michael nie ma wygodnych łóżek. Wszystko
mnie boli. - wstała i przeciągnęła się.
- Uhmm... Mil, wiesz, że jutro mamy trening? - powiedział
niepewnie James.
- Okeej, przyjdę. O której?
- Od 11 na boisku.
- Dobra, to idę się umyć i spaaaać.
- Odprowadzę cię. - powiedział Syriusz, wstając.
Mil tylko uśmiechnęła się. Po chwili dotarli na klatki z
napisem KLASA 5. Stali tam chwilę.
- Ej, Mil... - zaczął Syriusz.
- Tak? - spojrzała na niego z... nadzieją?
- Poszłabyś ze mną w jutro, po treningu, do Hogsmeade? Bo
mam kilka rzeczy do załatwienia, a chłopcy nie mogą. A wiesz, samemu to tak
trochę smutno.
- Jasne. - uśmiechnęła się.
- Dzięki. A! Mam coś dla ciebie - chłopak sięgnął do
kieszeni i wyjął srebrną bransoletkę. Na końcu wisiało małe, granatowe
serduszko - Wiesz, zobaczyłem to w Hogsmeade i pomyślałem o tobie.
- Dziękuję. To... bardzo miłe.
- Daj rękę, założę ci ją - nie pytając, ujął ją za rękę i
wsunął bransoletkę na nadgarstek.
- Jest bardzo ładna, dziękuję... - dziewczyna pochyliła
głowę i pozwoliła by włosy ukryły delikatny rumieniec. Dopiero, kiedy upewniła
się, że wygląda jak przedtem, podniosła głowę.
- Nie ma za co.
Stali jeszcze chwilę, rozmawiając o rzeczach nieistotnych.
A potem, niespodziewanie, Mil wspięła się na palce i pocałowała Syriusza.
Chciała wyrazić tym swoją wdzięczność. Mimo że początki ich znajomości nie były
zbyt przyjemne, ona wybaczyła sobie i jemu. Po chwili oderwała swoje usta od
jego. Policzki miała lekko zarumienione, jej oczy błyszczały.
- Dobranoc, Syriuszu. - powiedziała i zniknęła za drzwiami.
- Cholera... - przeklął. Już po raz drugi zostawiła go
w takiej sytuacji. Będzie musiał z nią poważnie porozmawiać. Ale na razie nie
miał ochoty się tym przejmować. Pocałowała go z własnej woli i to się liczyło.
I czuł, jakby ten pocałunek był cichą obietnicą. Nie wiedział czego, ale czuł
to.
czwartek, 28 lutego 2013
Witam was po raz chyba ostatni. A więc tak: Rogacz odchodzi. Chcę to napisać bez żadnych boleści ani udawania jak bardzo mi będzie was wszystkich brakować. Możliwe, że będę trochę tęskniła za pisaniem ale trzeba się wziąć za inną część życia.
Na koniec napiszę wam notkę, wybaczcie że będzie odbiegała od tematu ale musiałam. Pozwoliłam sobie wcielić się Lily w moją obecną(nieco głupią) sytuację.
A więc zaczynajmy.
~love Rogacz
Mil odeszła. Przynajmniej na jakiś czas. Nawet nie starała się niczego wyjaśniać, co oznaczało tylko jedno. Stało się coś strasznego.
Lily, późnym wieczorem, naskrobała piórem list do przyjaciółki ale po chwili zrolowała go i wrzuciła do kominka. Jeśli Mil postanowiła zachować nawet wobec niej sekret nie będzie się narzucała. Pamiętała tylko jej 4 słowa "mama jest w mungu".
Pozwoliła sobie dużej posiedzieć w dormitorium niż zwykle. Nadchodziła 3 rano ale ona zdawała się nie patrzeć na czas.
-Czas to pojęcie względne. Wcale nie jest tak późno.-Mruknęła do siebie ziewając. Wzięła podręcznik do eliksirów i próbowała rozwiązać jakieś zadania dodatkowe, ale wyglądało na to że wszystkie były już wykonane. Gdyby nie pomoc Snape'a nie poradziłaby sobie z tym. A gdzie tam Snape'a! Stary udawacz, który nawet nie ma pojęcia jak poderwać dziewczynę. Lubiła jego towarzystwo ale widziała w nim tylko i wyłącznie kolegę, którego kiedyś by mogła nazwać przyjacielem. Ostatnimi czasy coś przed nią ciągle ukrywał, bał się odpowiadać na jej pytania, był złośliwszy. Jego miejsce zajął za to James. Od początku roku szkolnego czuła w głębi swojego serca, że uczucie do niego się rozwijał. Podobał się jej sposób w jaki się śmiał,wygłupiał,popisywał przed nią. Tylko przed nią. Czasami jego komplementy ją rozbrajały ale zawsze umiała pozostać w opanowanej postawie. Skarciła się za te myśli ale one ciągle powracały a ona coraz bardziej się do nich uśmiechała. Do pewnego momentu.
James wyskoczył w samych bokserkach z pokoju dla chłopców. Lily zmierzyła wzrokiem jego umięśnioną klatkę piersiową i lekko się zarumieniła. Miała nadzieje, że chłopak uzna to za blask z płomieni.
-O,Lily!Co tu robisz?-Zapytał pośpiesznie. Zarzucił na siebie ciemną pelerynę, którą trzymał w ręce.
-A nie widać?-Zapytała otrząsając się z podziwu jego postury. Nawet się nie uśmiechnęła,niech nie myśli że jest taka łatwa.
-Znowu się uczysz?-Zapytał dobrotliwie. Nerwowo skubał rękaw, jakby się niecierpliwił.
-O co chodzi,James?-Nie odpowiedziała na pytanie. Chyba na kogoś czekał, a umówił się z tą osobą właśnie tutaj.-Chcesz żebym stąd wyszła?
-E...nie,nie, skądże znowu.-Powiedział ale Lily natychmiast wyczuła w jego słowach kłamstwo.
-Mogę się dowiedzieć na kogo czekasz?-Zgarnęła ze stołu wszystkie swoje książki i uniosła się z fotela.
-Ja? Na nikogo.-Burknął pod nosem.
-Pytam wyraźnie.-Warknęła. Podeszła do niego wolnym krokiem ale on szybko odwrócił spojrzenie,jak nigdy.-O co chodzi,James?
-Nie twoja sprawa.-Mruknął. Nie ważył się podnieść głowy ale jego ton nieco się uniósł.
-Czego się boisz, Potter?-Uniosła jego podbródek jednym palcem.
-Niczego, Lily. Powinnaś iść się położyć.-Wyrwał się. Najwyraźniej nic mu się nie podobało.
-Dobra. Ale wiedz, że zachowujesz się bardzo nietypowo. Zazwyczaj wyraźnie mnie...mniejsza z tym.-Dziewczyna poprawiła sobie włosy. Dlaczego nie powie jej nic miłego? Żadnych przeprosin,wyjaśnień?
Sama do niego podeszła i go przytuliła. Jak najlepsza przyjaciółka. On poklepał ją po plecach ale po chwili ją odtrącił.
-Przepraszam ale nie możesz wszystkiego wiedzieć. Na pewno nie wszystkich sekretów.-Uśmiechnął się do niej smutno.
-Jeśli byłoby to coś związanego z waszą "wielką czwórką" to byś się tak nie zachowywał. Po prostu wolisz ich odstawić żeby ze mną pobyć.Tak to zauważałam.-Otwarła się przed nim. Mogłaby mu teraz powiedzieć, że jest obiektem jej westchnień ale coś go jakby denerwowało.
-Otrzyj łzę, Evans. Nie skorzystałaś.-Teraz już stanął sztywno i patrzył twardo w jej oczy.
-Jaką zaś łzę? Nie mam nad czym płakać, Potter.-Stała się jego przeciwniczką. Uniosła głowę lekko do góry i popatrzyła na niego lekceważąco. Znała dobrze tą Lily, tą która kpi sobie z Jamesa.
-Daruj sobie to. Czemu nie pójdziesz do łóżka?-Warknął.
-A czemu ty nie pójdziesz?
-Zapytałem pierwszy.
-Nie kłóćmy się.-Wypuściła powietrze z ust. Nie mogła pozwolić sobie na takie niedogodności. Podobał się jej, to rzecz pewna ale on już nie był taki jak kiedyś.
-No tak, przepraszam. Muszę się uspokoić to wszystko przez...eee...Syriusza. Musisz wracać do pokoju bo się z nim tutaj umówiłem i nie chciał żeby był tu ktokolwiek. Proszę.-Przybrał minę małego kotka. Ona natychmiast wyczuła, że James kombinuje.
-Jasne. Jutro mi powiesz o co chodziło?
-Zależy co się stanie.-Uśmiechnął się do niej. A zrobił to tak słodko, że nie mogła się oprzeć i jak na rozkaz poszła do pokoju dziewczyn.
Następnego dnia widziała go całującego się z nijaką Allys Bennet z Gryffindoru. Dziewczyna dosyć ładna i zabawna. Właściwie Lily się z nią kolegowała.
Zaschło jej w ustach ale zamiast zapytać się czemu ją okłamał pobiegła w drugi korytarz.
Tchórz.
Żegnajcie, kochani ;*
Na koniec napiszę wam notkę, wybaczcie że będzie odbiegała od tematu ale musiałam. Pozwoliłam sobie wcielić się Lily w moją obecną(nieco głupią) sytuację.
A więc zaczynajmy.
~love Rogacz
Mil odeszła. Przynajmniej na jakiś czas. Nawet nie starała się niczego wyjaśniać, co oznaczało tylko jedno. Stało się coś strasznego.
Lily, późnym wieczorem, naskrobała piórem list do przyjaciółki ale po chwili zrolowała go i wrzuciła do kominka. Jeśli Mil postanowiła zachować nawet wobec niej sekret nie będzie się narzucała. Pamiętała tylko jej 4 słowa "mama jest w mungu".
Pozwoliła sobie dużej posiedzieć w dormitorium niż zwykle. Nadchodziła 3 rano ale ona zdawała się nie patrzeć na czas.
-Czas to pojęcie względne. Wcale nie jest tak późno.-Mruknęła do siebie ziewając. Wzięła podręcznik do eliksirów i próbowała rozwiązać jakieś zadania dodatkowe, ale wyglądało na to że wszystkie były już wykonane. Gdyby nie pomoc Snape'a nie poradziłaby sobie z tym. A gdzie tam Snape'a! Stary udawacz, który nawet nie ma pojęcia jak poderwać dziewczynę. Lubiła jego towarzystwo ale widziała w nim tylko i wyłącznie kolegę, którego kiedyś by mogła nazwać przyjacielem. Ostatnimi czasy coś przed nią ciągle ukrywał, bał się odpowiadać na jej pytania, był złośliwszy. Jego miejsce zajął za to James. Od początku roku szkolnego czuła w głębi swojego serca, że uczucie do niego się rozwijał. Podobał się jej sposób w jaki się śmiał,wygłupiał,popisywał przed nią. Tylko przed nią. Czasami jego komplementy ją rozbrajały ale zawsze umiała pozostać w opanowanej postawie. Skarciła się za te myśli ale one ciągle powracały a ona coraz bardziej się do nich uśmiechała. Do pewnego momentu.
James wyskoczył w samych bokserkach z pokoju dla chłopców. Lily zmierzyła wzrokiem jego umięśnioną klatkę piersiową i lekko się zarumieniła. Miała nadzieje, że chłopak uzna to za blask z płomieni.
-O,Lily!Co tu robisz?-Zapytał pośpiesznie. Zarzucił na siebie ciemną pelerynę, którą trzymał w ręce.
-A nie widać?-Zapytała otrząsając się z podziwu jego postury. Nawet się nie uśmiechnęła,niech nie myśli że jest taka łatwa.
-Znowu się uczysz?-Zapytał dobrotliwie. Nerwowo skubał rękaw, jakby się niecierpliwił.
-O co chodzi,James?-Nie odpowiedziała na pytanie. Chyba na kogoś czekał, a umówił się z tą osobą właśnie tutaj.-Chcesz żebym stąd wyszła?
-E...nie,nie, skądże znowu.-Powiedział ale Lily natychmiast wyczuła w jego słowach kłamstwo.
-Mogę się dowiedzieć na kogo czekasz?-Zgarnęła ze stołu wszystkie swoje książki i uniosła się z fotela.
-Ja? Na nikogo.-Burknął pod nosem.
-Pytam wyraźnie.-Warknęła. Podeszła do niego wolnym krokiem ale on szybko odwrócił spojrzenie,jak nigdy.-O co chodzi,James?
-Nie twoja sprawa.-Mruknął. Nie ważył się podnieść głowy ale jego ton nieco się uniósł.
-Czego się boisz, Potter?-Uniosła jego podbródek jednym palcem.
-Niczego, Lily. Powinnaś iść się położyć.-Wyrwał się. Najwyraźniej nic mu się nie podobało.
-Dobra. Ale wiedz, że zachowujesz się bardzo nietypowo. Zazwyczaj wyraźnie mnie...mniejsza z tym.-Dziewczyna poprawiła sobie włosy. Dlaczego nie powie jej nic miłego? Żadnych przeprosin,wyjaśnień?
Sama do niego podeszła i go przytuliła. Jak najlepsza przyjaciółka. On poklepał ją po plecach ale po chwili ją odtrącił.
-Przepraszam ale nie możesz wszystkiego wiedzieć. Na pewno nie wszystkich sekretów.-Uśmiechnął się do niej smutno.
-Jeśli byłoby to coś związanego z waszą "wielką czwórką" to byś się tak nie zachowywał. Po prostu wolisz ich odstawić żeby ze mną pobyć.Tak to zauważałam.-Otwarła się przed nim. Mogłaby mu teraz powiedzieć, że jest obiektem jej westchnień ale coś go jakby denerwowało.
-Otrzyj łzę, Evans. Nie skorzystałaś.-Teraz już stanął sztywno i patrzył twardo w jej oczy.
-Jaką zaś łzę? Nie mam nad czym płakać, Potter.-Stała się jego przeciwniczką. Uniosła głowę lekko do góry i popatrzyła na niego lekceważąco. Znała dobrze tą Lily, tą która kpi sobie z Jamesa.
-Daruj sobie to. Czemu nie pójdziesz do łóżka?-Warknął.
-A czemu ty nie pójdziesz?
-Zapytałem pierwszy.
-Nie kłóćmy się.-Wypuściła powietrze z ust. Nie mogła pozwolić sobie na takie niedogodności. Podobał się jej, to rzecz pewna ale on już nie był taki jak kiedyś.
-No tak, przepraszam. Muszę się uspokoić to wszystko przez...eee...Syriusza. Musisz wracać do pokoju bo się z nim tutaj umówiłem i nie chciał żeby był tu ktokolwiek. Proszę.-Przybrał minę małego kotka. Ona natychmiast wyczuła, że James kombinuje.
-Jasne. Jutro mi powiesz o co chodziło?
-Zależy co się stanie.-Uśmiechnął się do niej. A zrobił to tak słodko, że nie mogła się oprzeć i jak na rozkaz poszła do pokoju dziewczyn.
Następnego dnia widziała go całującego się z nijaką Allys Bennet z Gryffindoru. Dziewczyna dosyć ładna i zabawna. Właściwie Lily się z nią kolegowała.
Zaschło jej w ustach ale zamiast zapytać się czemu ją okłamał pobiegła w drugi korytarz.
Tchórz.
Żegnajcie, kochani ;*
sobota, 2 lutego 2013
XXVIII Perypetie rodzinne
Notka w całości wymyślona w drodze do szkoły. Chciałabym ją zadedykować pewnemu chłopakowi, który trochę Syriusza mi przypomina. I tak tego nie przeczyta, ale co tam. ;D No, czytajcie i komentujcie. ;) ~Łapa
Kilka dni minęło w spokoju. Mil spotkała się jeszcze kilka razy z Syriuszem. Spędzali miło czas na spacerach i rozmowach. Czasem grali w szachy. Dziewczyna w ostatnich dniach często się uśmiechała, jednak radość nie sięgała oczu. Były na swój sposób smutne, przygaszone. Zniknęły wesołe ogniki, stały się jeszcze ciemniejsze. Syriusz był przy niej, czuwał, pocieszał. Wszystko zaczęło się kilka dni po Walentynkach.
Była to sobota, wolne od lekcji. Mil, Syriusz i James do południa mieli trening Quidditcha, a potem wolne. Dziewczyna cieszyła się - w końcu będzie miała kilka wolnych chwil dla Moniki. Po treningu poszła wziąć prysznic i wróciła do PW. Przed kominkiem siedziała jej siostra i odrabiała prace domowe. Starsza dziewczyna usiadła przy mniejszej i zajrzała jej przez ramię.
- Zaklęcia pisze się przez ę, a nie przez en - zwróciła uwagę siostrze.
- Co? A, już poprawiam - dziewczynka uśmiechnęła się.
Do PW zeszły Alexis i Lily. Miny miały wściekłe. Podeszły do dziewczyn.
- Miley Kasandro Nadows. Proszę za mną, albo własnoręcznie cię uduszę - wycedziła Alexis.
Dziewczyna tylko wzruszyła ramionami i poszła za przyjaciółkami. Weszły do ich dormitorium.
- O co chodzi? - spytała.
- Ty się jeszcze pytasz o co chodzi?! Ogłupiałaś?! Upadłaś na głowę?! Wypiłaś jakiś eliksir?! Zamieniłaś się na mózgi z Blackiem?! - wydarła się na nią Alexis.
- Nadal nie wiem o co chodzi.
- Nie udawaj głupiej - warknęła Lily.
- No przepraszam bardzo, jeśli czegoś nie wiem, to raczej to nie moja wina.
- Ty głupia idiotko! Zobacz! ZOBACZ! - podsunęły jej pod nos list zaadresowany do niej. Pieczęć była złamana.
- Czytałyście moje listy?! Moją korespondencję?! Przepraszam bardzo, nie muszę się tłumaczyć! - dziewczyna zabrała list i szybko go przeczytała - I wy myślicie, że to prawda?
- Owszem - odpowiedziały zgodnie.
- No i świetnie. Ja nie mam zamiaru się wam tłumaczyć. Przyjdźcie jak zmądrzejecie - dziewczyna wróciła do siostry. Po chwili zdała sobie sprawę, że wszyscy będący w PW słyszeli kłótnię.
- Co się stało? - zapytała Monica.
- A nic. Nieważne. Nie martw się. Ja pójdę się przejść - uśmiechnęła się słabo i wyszła na korytarz.
Po raz kolejny sięgnęła po list.
Kilka dni minęło w spokoju. Mil spotkała się jeszcze kilka razy z Syriuszem. Spędzali miło czas na spacerach i rozmowach. Czasem grali w szachy. Dziewczyna w ostatnich dniach często się uśmiechała, jednak radość nie sięgała oczu. Były na swój sposób smutne, przygaszone. Zniknęły wesołe ogniki, stały się jeszcze ciemniejsze. Syriusz był przy niej, czuwał, pocieszał. Wszystko zaczęło się kilka dni po Walentynkach.
Była to sobota, wolne od lekcji. Mil, Syriusz i James do południa mieli trening Quidditcha, a potem wolne. Dziewczyna cieszyła się - w końcu będzie miała kilka wolnych chwil dla Moniki. Po treningu poszła wziąć prysznic i wróciła do PW. Przed kominkiem siedziała jej siostra i odrabiała prace domowe. Starsza dziewczyna usiadła przy mniejszej i zajrzała jej przez ramię.
- Zaklęcia pisze się przez ę, a nie przez en - zwróciła uwagę siostrze.
- Co? A, już poprawiam - dziewczynka uśmiechnęła się.
Do PW zeszły Alexis i Lily. Miny miały wściekłe. Podeszły do dziewczyn.
- Miley Kasandro Nadows. Proszę za mną, albo własnoręcznie cię uduszę - wycedziła Alexis.
Dziewczyna tylko wzruszyła ramionami i poszła za przyjaciółkami. Weszły do ich dormitorium.
- O co chodzi? - spytała.
- Ty się jeszcze pytasz o co chodzi?! Ogłupiałaś?! Upadłaś na głowę?! Wypiłaś jakiś eliksir?! Zamieniłaś się na mózgi z Blackiem?! - wydarła się na nią Alexis.
- Nadal nie wiem o co chodzi.
- Nie udawaj głupiej - warknęła Lily.
- No przepraszam bardzo, jeśli czegoś nie wiem, to raczej to nie moja wina.
- Ty głupia idiotko! Zobacz! ZOBACZ! - podsunęły jej pod nos list zaadresowany do niej. Pieczęć była złamana.
- Czytałyście moje listy?! Moją korespondencję?! Przepraszam bardzo, nie muszę się tłumaczyć! - dziewczyna zabrała list i szybko go przeczytała - I wy myślicie, że to prawda?
- Owszem - odpowiedziały zgodnie.
- No i świetnie. Ja nie mam zamiaru się wam tłumaczyć. Przyjdźcie jak zmądrzejecie - dziewczyna wróciła do siostry. Po chwili zdała sobie sprawę, że wszyscy będący w PW słyszeli kłótnię.
- Co się stało? - zapytała Monica.
- A nic. Nieważne. Nie martw się. Ja pójdę się przejść - uśmiechnęła się słabo i wyszła na korytarz.
Po raz kolejny sięgnęła po list.
Droga Mil!
Dużo czasu minęło, od kiedy ostatni raz się widzieliśmy. Słowo daję, bez ciebie jest tutaj tak nudno. Nie ma z kim gadać i w ogóle. Strasznie tęsknię za tobą. W ferie powinienem być w Anglii. Spotkamy się? Oczywiście, jeśli będziesz miała czas wolny. Wszyscy bardzo tęsknimy i w ogóle. Zawsze miałaś najlepsze pomysły. Ostatnio słyszałem, jak nauczyciele narzekają, że nie mają kogo karać. Chyba nie zrobiłaś się grzeczna? Nadal grasz w Quidditcha? A co tam u Alexandry? Ma chłopaka? A ty masz? Tyle pytań, tak mało odpowiedzi. W sumie my tak mało wiemy o tobie. No, ale twoje nazwisko mówi wszystko. Chyba nie używasz tego durnego "Nadows"? Głupio by było.
Całuję mocno
Cornel.
Mil westchnęła. Pamiętała Cornela aż za bardzo. Od zawsze trzymał się z nią. W pewnym sensie był jej przyjacielem. Ona wiedziała o nim wszystko, a on o niej tak mało. Dziewczyna nie chciała być poznana. Jej prawdziwe nazwisko... wszyscy "lubili" ją tylko dlatego, że bali się jej nazwiska. Dlatego teraz, razem z matką i rodzeństwem, używała nazwiska Nadows. Chciała, by inni lubili i szanowali ją za to, kim jest, a nie za to, jakie ma nazwisko.
- Hej! Mil! Mil! - Syriusz biegł w jej stronę z małą sówką w ręce.
- O co chodzi? - spytała lekko przestraszona.
- List do ciebie - chłopak podał jej sówkę.
Szybko odwiązała list od nóżki i przeczytała:
- Hej! Mil! Mil! - Syriusz biegł w jej stronę z małą sówką w ręce.
- O co chodzi? - spytała lekko przestraszona.
- List do ciebie - chłopak podał jej sówkę.
Szybko odwiązała list od nóżki i przeczytała:
Mil!
Mama jest w Mungu. Nie mów nic Monice, niech się nie martwi. Spotkaj się ze mną za 10 minut pod gabinetem Dumbledore'a. Weź tylko najpotrzebniejsze rzeczy, resztę najwyżej ci wyślą sową. Pospiesz się.
Anthony
- O cholera... - wyszeptała tylko.
- Co się stało? - zapytał chłopak.
- Mama jest w Mungu. Muszę lecieć!
Dziewczyna zatrzymała się przed wejściem do pokoju Gryfonów.
- Miecz Gryffindora - powiedziała hasło.
Obraz odchylił się i Mil weszła do PW. Moniki już nie było - musiała iść spać. Szybko podeszła do Alexis i Lily siedzących w kącie.
- Wiem, że jesteście na mnie złe, ale posłuchajcie... - zaczęła.
- Niby dlaczego? - prychnęła Alexis.
- Mama jest w Mungu, zaopiekujcie się Moniką. Nie mówcie jej nic, wymyślcie coś, proszę. Nie wiem, ile mnie nie będzie, ale przysyłajcie mi codziennie notatki, proszę - zrobiła prosząco - zmartwioną minę.
- No dobra, dobra. Leć - powiedziały, trochę udobruchane.
Mil wpadła do dormitorium, wzięła torbę i szybko wpakowała do niej kilka książek, kosmetyczkę i notatki. Równie prędko wyszła z niego i wpadła wprost na Syriusza.
- Uważaj na siebie - powiedział.
- Zawsze uważam - szepnęła i, w odruchu rozpaczy, przytuliła się do niego mocno.
Chwilę później już jej nie było. Na łeb, na szyję leciała przed gabinet Dumbledore'a. Tam już czekał na nią Anthony.
- Jesteś już. Chodź, Dumbledore ma dla nas świstoklik - powiedział chłopak.
Weszli do gabinetu, tam przywitał ich dyrektor Hogwartu.
- Przeniesiecie się prosto do Munga. Uważajcie na siebie. Ciebie, panno Nadows, zwolniłem ze wszystkich lekcji pod pretekstem chwilowego wyjazdu do Francji, w celach naukowych. Oczywiście to jest wersja dla uczniów. Nauczyciele wiedzą o wszystkim.
- Dziękuję, panie profesorze.
- Dobrze - podał im starą gazetę - Macie jeszcze trzy, dwa, jeden...
Oboje dotknęli palcem świstokilik. Poczuli szarpnięcie w okolicy pępka i chwilę potem znaleźli się w recepcji św. Munga.
środa, 30 stycznia 2013
XXVII Zaproszenie
Myślę, że notka się spodoba. ;) Dziękuję za betę side_of_sky. ;) Notka troszkę romantyczna, to do mnie niepodobne. :D Pozdrawiam ~Łapa ;*
Nadeszły Walentynki. Mil
nie lubiła tego dnia. Wydawał się jej zbędny. Dziewczyna nie była romantyczką. Gryfonka
postanowiła pójść do Hogsmeade, jako że weekend właśnie się zaczął. Pewnie
będzie tam pełno zakochanych par, ale nie przeszkadzało jej to. Nie lubiła
samego dnia, a nie zakochanych par.
Wstała, ubrała się i
zeszła na śniadanie. Tam czekali na nią już Huncwoci wraz z jej siostrą i przyjaciółkami.
- Mil, Mil, Mil! Zgadnij,
kto będzie dzisiaj w Hogsmeade! - Monica podskakiwała na swoim miejscu z
radości.
- Pewnie Michael. Albo
Anthony. Ewentualnie Gregory. Lub Jakob. - odpowiedziała lekko znudzona.
- Michael i Anthony!
Rozumiesz to?! Oni przyjadą do nas!
- Uspokój się, dziewczyno.
To nie koniec świata...
- Kim oni są? - wtrącił
Syriusz.
- Moimi braćmi. -
odpowiedziała Monica.
- Naszymi braćmi, naszymi.
To nie tylko twoje rodzeństwo, Monica.
- No dobra, dobra.
- A ile mają lat?
- Michael i Anthony mają
25. Pierwszy mieszka w Londynie i pracuje w Ministerstwie Magii, a drugi
niedawno otworzył małą kawiarnię w Hogsmeade. Właściwie to w tym samym budynku,
tylko wyżej, ma mieszkanie. Fajnie, bo chociaż blisko do pracy. Są bliźniakami.
Gregory ma 23 i mieszka we Francji, a Jakob 17. Teraz jest na ostatnim roku. No
potem jestem ja, a najmłodsza jest Monica. - wyliczyła Mil.
- To ile wasza mama ma
lat? Wygląda na jakieś 36. - spytał James.
- Ha! To akurat jest jej
tajemnica, której nie zamierzamy wyjawiać. - zakończyła rozmowę z uśmiechem.
Śniadanie skończyło się i
dziewczyna wyszła przed Wielką Salę. Zamierzała tam poczekać na resztę. Po
chwili z sali wyszli Lily i James, Remus z Angelą oraz Alexis z Tobiaszem.
- Do zobaczenia w
Hogsmeade. - mówiła do wszystkich z uśmiechem.
- Mil. - usłyszała głos za
sobą. Odwróciła się i zobaczyła Syriusza.
- Tak? - odpowiedziała.
-
PoszłabyśzemnądoHogsmeade? - zapytał na jednym wydechu.
- Słucham? - była wyraźnie
rozbawiona - Można wolniej?
- Pytam cię... Czy
poszłabyś ze mną do Hogsmeade?
- Jasne. - odpowiedziała z
uśmiechem - O ile nie będzie ci przeszkadzać spotkanie z moimi braćmi.
- Nie, oczywiście, że nie.
- To chodźmy.
- A Monica nie idzie?
- Nie, Dumbledore nie dał
jej pozwolenia. Dlatego potem Michael i Anthony przyjdą tutaj.
- Aha. Dobra, idziemy.
Wyszli poza bramy
Hogwartu.
- Gdzie masz się spotkać z
braćmi? - spytał.
- W kawiarni Anthony'ego.
Mówiłam już, że ma małą kawiarnię. Byłam tam raz, ale akurat nie było brata.
Całkiem ładne miejsce. - uśmiechnęła się lekko.
- Wierzę ci na słowo. -
zaśmiał się.
Po drodze zaczął padać
śnieg. Chwilę potem byli na miejscu. Syriusz przepuścił dziewczynę w drzwiach.
- No proszę, proszę. Jak
ty urosłaś! Moja mała siostrzyczka! - ledwo zdążyła wejść, a Michael gniótł ją
w swoim misiowatym uścisku.
- Ciebie też miło...
widzieć. Byłabym wdzięczna... gdybyś przestał mi gnieść płuca i w ogóle -
wydusiła dziewczyna.
Mężczyzna postawił ją na
ziemi.
- Michael, Anthony, to
jest Syriusz, mój przyjaciel z klasy. Syriusz, to są moi bracia. - przedstawiła
ich.
- Taa... jasne,
przyjaciel. My to już znam tych twoich "przyjaciół". - bliźniacy
pukali się nawzajem łokciami.
- Jesteście niepoprawni. -
stwierdziła dziewczyna, zdejmując szalik i czapkę. Płaszcz odebrał od niej
Syriusz. - Dzięki!
- Siadajcie. - Anthony
pokazał im stolik w głębi lokalu - Dla ciebie gorąca czekolada z bitą śmietaną,
co nie, Mil?
- Trafiłeś. -
odpowiedziała dziewczyna.
- A dla ciebie? - zwrócił
się do Syriusza.
- Hmm... Poproszę grzane
piwo kremowe.
- Już się robi.
- Ej, a ja? - krzyknął
oburzony Michael.
- Wiadomo, że ty weźmiesz
kawę, więc jaki sens jest pytać?
- Pff... Dla zasady!
- Zasady to tylko w chemii
- zaśmiał się Anthony.
- Co?!
- Chemia. Taki przedmiot w
szkole mugoli. Tam mieszasz na przykład kwas z zasadą.
- Coś takiego jak nasze
eliksiry? - Michael podrapał się po głowie.
- No powiedzmy - Anthony
odszedł spełnić zamówienia.
- Oni tak zawsze? -
szepnął Syriusz do Mil.
- Mhm. Zawsze sobie tak
żartują. Czasem nawet bardziej.
- To ty fajnie masz w
domu.
- Wiem. Michael, jak tam
ci się układa z Anną? - spytała głośno.
- A daj spokój. Ona była
pusta. I to strasznie. Leciała tylko na moje nazwisko i kasę.
- Mówiłam ci to od
początku, ale mnie słuchać jak zwykle nie chciałeś.
Później rozmawiali już o
szkole. Mil opowiadała Syriuszowi o Szkole Magii we Francji. On z kolei mówił o
tradycjach Blacków. Potem Gryfoni pożegnali się z bliźniakami i poszli w swoją
stronę. Powoli robiło się ciemno, więc postanowili wrócić do zamku.
- Dziękuję, Mil, że się
zgodziłaś ze mną pójść. - zaczął Syriusz.
- Nie ma sprawy. To dla
mnie przyjemność. - uśmiechnęła się.
Szli przez chwilę w
milczeniu.
- Wiesz, Mil. Ja chciałem
cię przeprosić.
- Za co?
- No, w ogóle w ostatnim
czasie zachowywałem się dziwnie. Liliane coś ze mną zrobiła. Chciałem pójść na
to spotkanie z tobą, ale coś mi nie pozwoliło.
- Ah... Nie ma sprawy.
Liliane jest podła i tyle. Nie potrafi zrozumieć, że ja nie chcę już być taka
jak ona. Skończyłam z tym. Francja została za mną i tyle.
- To ty...
- Nie, oczywiście, że nie
spałam z każdym napotkany chłopakiem. Ale Liliane wyznawała zasadę RZR - Rozkochaj,
Zdobądź, Rzuć. I cóż... Trudno ukryć, przez pewien czas to było moim mottem.
Ale teraz wszystko gruntownie się zmieniło.
- Jak to?
- Dużo się stało.
Przeprowadziłam się do Anglii i w ogóle.
Weszli do zamku, a potem
do PW.
- Idziesz do dormitorium? -
spytał Syriusz.
- Tak, a co?
- Ja też idę. Chodź - przepuścił ją w drzwiach.
- Ja też idę. Chodź - przepuścił ją w drzwiach.
Doszli do niewielkiej
klatki z napisem KLASA 5. Mil uśmiechnęła się.
- Miło spędziłam czas.
Dziękuję.
Wspięła się na palce i
delikatnie musnęła jego wargi.
- Do zobaczenia, Syriusz.
- pchnęła drzwi z napisem DZIEWCZYNY i po chwili już jej nie było.
Biedny Syriusz stał tam
jeszcze dobre 10 minut, trzymając rękę przy ustach i patrząc w drzwi.
Subskrybuj:
Posty (Atom)