Mil siedziała na ławce w poczekalni w św. Mungu. Patrzyła,
jak jej mama odbiera wypis. Minął tydzień, odkąd kobieta leżała w szpitalu.
Przez ten czas Mil mieszkała u Michaela, w Londynie. Była zmęczona, jej włosy
straciły na blasku, oczy przygasły. Skórę miała jeszcze bardziej bladą, co
mocno kontrastowało z ciemnymi oczami i włosami. Wyglądała na niewyspaną i
chyba... chorą? Jedynie ubranie i nieodłączna torba były w porządku. Miała na
sobie czarny, rozpięty sweter, pod spodem białą bokserkę. Na nogi włożyła
czarne rurki i... glany. Dziewczyna uwielbiała szpilki, obcasy i kozaki, ale
glany zawsze miała przy sobie. Wiosna, lato, jesień, czy zima - ją od czasu do
czasu w tych butach można było zobaczyć. Nie nosiła ich często, ale jednak.
Mil rozmyślała. Nie wiedziała co o tym sądzić. Mama w swoim
ciele miała duże stężenie mocnej trucizny. Uzdrowiciele mówili, że cudem
przeżyła. Miała podejrzenia, co do sprawcy. 'Mój ruch' - pomyślała. Z ponurych
rozmyślań wyrwał ją głos Michaela.
- Chciałabyś jechać na naszą plażę zanim wrócisz do szkoły?
- Uhm... Tak - odpowiedziała.
- To chodź. Już wszystko z mamą uzgodniłem. Mam cię potem
odstawić do szkoły.
- Dobra.
Chłopak przyjrzał się jej.
- Dobrze się czujesz?
- Tak - uśmiechnęła się - Pójdę się pożegnać.
Zamieniła z mamą kilka słów, pożegnała się z nią i
rodzeństwem i wróciła do Michaela.
- Jestem gotowa.
- No to chodź.
Wyszli szybko ze szpitala i skierowali się do małej,
brudnej uliczki. Chłopak złapał dziewczynę za ramię i po chwili wylądowali przed
małym domkiem. Mil rozejrzała się. Ostatni raz była tu 3 lata temu. Wtedy, tak
jak teraz, świeciło słońce, wiał lekki wiatr. Mil ponownie się rozejrzała.
Piasek błyszczał w promieniach słońca. O brzeg rozbijały się fale. Domek
wyglądał na nienaruszony. A Michael milczał. Wiedział, co czuła. On też
pamiętał.
- Zrobiłeś to specjalnie, prawda? - spytała głosem napiętym
od emocji.
- Musisz się uporać z tym. Nie możesz zapomnieć. Nikt z nas
nie może. Musimy pamiętać. On tego by chciał. Pamiętasz? Jak biegał wokół
ciebie, śmiał się. Próbował cię wciągnąć do wody. Czy pamiętasz to, co
wtedy się tu stało? Pamiętasz zielony promień? Pamiętasz jego małe ciałko
padające na ziemię? - Michael zakończył swoją wypowiedź po francusku.
- Przestań! Przestań! Zostaw mnie! Odejdź! Idź
stąd! - dziewczyna przestała panowała nad sobą. Po jej policzkach
spływały wielkie łzy. Oczy rozszerzyły się jeszcze bardziej - Co ty
możesz wiedzieć?! Co ty sobie wyobrażasz?! To była moja wina! Moja!
- Nie obwiniaj się. Ja też wtedy straciłem brata.
Nie twoja wina. Nie. To była nasza wina. Ty miałaś wtedy 12 lat. To
my go nie dopilnowaliśmy.
- Zostaw mnie.
Chłopak wycofał się do domku. Dziewczyna została sama na
plaży. Ruszyła powoli w stronę brzegu. Mimo że przez ostatnie 3 lata
skrupulatnie wymazywała te wspomnienia z umysłu, teraz wróciły. Pamiętała
dobrze tamten dzień. Dzień, który miał być radosny, a zamienił się w koszmar.
Były jej dwunaste urodziny. Szła brzegiem morza, tak jak
teraz. Wokół niej biegał mały chłopiec. Jej brat, Nathaniel. Chłopczyk miał
niecałe 3 latka. Był słodki. Miał wielkie, złotobrązowe oczy i ciemne, lekko
kręcone włosy. Śmiał się i próbował dwunastolatkę wciągnąć do wody. Ich starsze
rodzeństwo i Monica siedzieli na plaży i grali w jakieś gry. Mama siedziała na
werandzie domku. Nagle wesołą atmosferę przerwał huk. Na plaży pojawiły się 3
zamaskowane postacie w długich, czarnych szatach.
- Śmierciożercy - wyszeptała przerażona Mil. Rozpoznała
ich.
- No, braciszku, dawaj. To nie jest trudne. Weź... moją
kochaną córkę, Mil - odezwała się najwyższa postać.
Środkowa osoba, średniego wzrostu, podniosła bladą rękę.
Usta wygięły się w podłym grymasie. Mil wiedziała co się stanie za chwilę. W
jej rękę wsunęła się troszkę mniejsza dłoń.
- Boję się, Mil. - powiedział Nathaniel.
- Cicho, nic się nie stanie. - uspokoiła go.
- Niee! - krzyknęła ich matka, zrywając się ze swojego
miejsca.
- Zamknij się, głupia! - najwyższa postać machnęła różdżką,
unieruchamiając wszystkich oprócz Mil i Nathaniela. Ta pierwsza miała zostać
zabita, a o chłopczyku zapomniano - Dalej, bracie. To tylko dwa słowa. Dwa
słowa, jedno zaklęcie. To niezbyt duża cena za stanie się jednym z nas, prawda?
- Prawda, bracie - odpowiedziała niższa osoba - Avada
Kedavra!
Zielony promień pomknął w jej stronę. Wszystko działo się w
zwolnionym tempie. Ona patrzyła przerażonymi oczami na promień. Nathaniel
wyrwał swoją rękę z jej uścisku i przyjął na siebie zaklęcie. Chłopiec przyjął
na siebie zaklęcie, zaklęcie, które było przeznaczone dla niej. A ona nic nie
mogła zrobić.
- Hmm... to nie Mil, ale też dobrze. Idziemy. - trzy
postacie zniknęły tak szybko, jak się pojawiły.
Dziewczyna spojrzała na zgromadzonych, a potem na brata. Na
twarzy miał przerażenie i determinację. Niewiele pamiętała z tego, co było
potem. Tylko jakieś małe przebłyski. Ona trzymająca małego brata w ramionach.
Anthony próbujący zaprowadzić ją do domu. Mała trumienka spuszczana zaklęciem w
dół grobu. A potem rozpacz. Rozpacz tak głęboka, że ją rozrywała. Pamiętała to.
A potem przysięgła sobie, że zapomni tamten dzień. Nie zapomni o swoim bracie,
o nie, ale zapomni dzień jego śmierci.
Dziewczyna jakby ocknęła się ze wspomnień. Twarz miała
mokrą od płaczu. Powoli ruszyła w stronę domu. Weszła do środka. Przy stole
siedział Michael i pił kawę. Kiedy otworzyła drzwi, spojrzał na nią swoimi
złotobrązowymi oczami. Takimi samymi jak u Nathaniela - zauważyła.
- Michael, ja... przepraszam. Po prostu... - zaczęła.
- Wiem, nic się nie stało. Siadaj, herbatę ci zrobiłem.
- Dziękuję.
Siedzieli i rozmawiali tak, jak jeszcze nigdy nie
rozmawiali. Rozumieli się i to się liczyło. Kiedy zaczęło się ściemniać,
Michael wstał.
- Zbieraj się, Młoda. Wracasz do szkoły. - chłopak
przeciągnął się - O Morgano! Ja jutro do pracy na 9. Nawet wyspać się nie
dadzą. Chyba sobie wezmę urlop i pojadę do Anthony'ego.
- Leń. - skomentowała, pokazując mu język.
- Odezwała się ta, co pracuje cały czas.
- Ktoś musi. Egzaminy same się nie zdadzą.
- Jak to nie? Ja tam zdałem wszystkie. Same się zdały.
- Tak, tak, tak. Pamiętam jak kułeś na egzaminy końcowe.
- Kułem, jasne. Ja po prostu chciałem dostać się do elity.
Wiesz, Aurorzy i takie tam.
- Dobra, dobra. Chodź, idziemy.
Wyszli z domku i Michael wyczarował patronusa. Był to
wielki niedźwiedź polarny.
- Idź do Hogwartu, do Albusa Dumbledore'a i przekaż mu
wiadomość: Witam, profesorze! Razem z Mil będziemy za parę minut przed szkołą.
Prosiłbym o otwarcie bramy. Michael Nadows.
Patronus skinął głową i pobiegł w ciemność.
- To co, lecimy? - zapytał.
- Tak, chodźmy.
Chwilę później aportowali się przed szkołą. Przy bramie
czekała już profesor McGonagall.
- Panie Nadows, panno Nadows. - przywitała ich.
- Dobry wieczór, pani profesor. - odpowiedziała Mil.
- Dobry wieczór. - powiedział Michael.
- Jak się ma wasza mama? Mam nadzieję, że dobrze.
- Tak, już lepiej. To tylko zapalenie płuc, ta mama w ogóle
o siebie nie dba - skłamał gładko Michael - Dobrze, ja pozostawiam Mil w
dobrych rękach. No, trzymaj się Młoda. Nie rozrabiaj tam za bardzo. Dobranoc,
pani profesor.
- Dobranoc.
- Jak będziesz w Hogsmeade, to napisz - powiedziała Mil.
Po chwili szybkiego marszu obie kobiety znalazły się pod
portretem Grubej Damy.
- Zmieniliśmy hasło. Nowe brzmi: Gryfoni zdobędą Puchar
Quidditcha - powiedziała McGonagall z niezbyt zadowoloną miną. - Pan Potter
wniósł o zmianę hasła na takie. Dyrektorowi się spodobało i kazał mi zmienić.
Dobranoc, panno Nadows.
- Dobranoc, pani profesor.
Dziewczyna weszła do PW. Było już późno, więc w
pomieszczeniu zostało niewiele osób. Siedziało trochę ludzi z szóstego i
siódmego roku i - dlaczego to nie zdziwiło Mil - Alexis, Lily oraz Huncwoci.
- Miiiiiiiiiil! Miluuuuuuuuś! Kochanie! - Alexis i Lily
rzuciły się na nią z piskiem.
- Złaźcie ze mnie, potwory! Złaźcie, ale już! No już!
Migiem! Ałł! Nie duście mnie! Moje żebra! Syriusz! Remus! Ratujcie! Potwory
atakują! Aaa!
Pokój Wspólny zatrząsł się od śmiechu.
- Dobra, dziewczyny, dajcie jej odetchnąć. - usłyszała głos
Remusa.
Po chwili Alexis i Lily odlepiły się od niej. Resztę
wieczoru spędziła na wyjaśnieniach. Nie powiedziała dokładnie, co było jej
mamie, ale opowiedziała, co robiła przez ten tydzień.Nie wspomniała też o
zdarzeniu na plaży.
- Ty to zawsze masz fajnie. Nie dość, że tydzień wolnego,
to jeszcze cały dzień na plaży spędziłaś... - jęknęła Alexis.
Mil zaśmiała się tylko w odpowiedzi.
- Dobra, idę spać. Michael nie ma wygodnych łóżek. Wszystko
mnie boli. - wstała i przeciągnęła się.
- Uhmm... Mil, wiesz, że jutro mamy trening? - powiedział
niepewnie James.
- Okeej, przyjdę. O której?
- Od 11 na boisku.
- Dobra, to idę się umyć i spaaaać.
- Odprowadzę cię. - powiedział Syriusz, wstając.
Mil tylko uśmiechnęła się. Po chwili dotarli na klatki z
napisem KLASA 5. Stali tam chwilę.
- Ej, Mil... - zaczął Syriusz.
- Tak? - spojrzała na niego z... nadzieją?
- Poszłabyś ze mną w jutro, po treningu, do Hogsmeade? Bo
mam kilka rzeczy do załatwienia, a chłopcy nie mogą. A wiesz, samemu to tak
trochę smutno.
- Jasne. - uśmiechnęła się.
- Dzięki. A! Mam coś dla ciebie - chłopak sięgnął do
kieszeni i wyjął srebrną bransoletkę. Na końcu wisiało małe, granatowe
serduszko - Wiesz, zobaczyłem to w Hogsmeade i pomyślałem o tobie.
- Dziękuję. To... bardzo miłe.
- Daj rękę, założę ci ją - nie pytając, ujął ją za rękę i
wsunął bransoletkę na nadgarstek.
- Jest bardzo ładna, dziękuję... - dziewczyna pochyliła
głowę i pozwoliła by włosy ukryły delikatny rumieniec. Dopiero, kiedy upewniła
się, że wygląda jak przedtem, podniosła głowę.
- Nie ma za co.
Stali jeszcze chwilę, rozmawiając o rzeczach nieistotnych.
A potem, niespodziewanie, Mil wspięła się na palce i pocałowała Syriusza.
Chciała wyrazić tym swoją wdzięczność. Mimo że początki ich znajomości nie były
zbyt przyjemne, ona wybaczyła sobie i jemu. Po chwili oderwała swoje usta od
jego. Policzki miała lekko zarumienione, jej oczy błyszczały.
- Dobranoc, Syriuszu. - powiedziała i zniknęła za drzwiami.
- Cholera... - przeklął. Już po raz drugi zostawiła go
w takiej sytuacji. Będzie musiał z nią poważnie porozmawiać. Ale na razie nie
miał ochoty się tym przejmować. Pocałowała go z własnej woli i to się liczyło.
I czuł, jakby ten pocałunek był cichą obietnicą. Nie wiedział czego, ale czuł
to.